Wystąpiły, ale w roli paprotek - tak najczęściej kwitują feministki i przedstawicielki lewicy udział Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Grażyny Gęsickiej i Aleksandry Natalii-Świat w przedkongresowych spotach Prawa i Sprawiedliwości. Powód: na pierwszym planie lider partii, one w tle.

Reklama

Dziś Magdalena Środa idzie w "Gazecie Wyborczej" nieco dalej. Chwali Kaczyńskich za to, że - inaczej niż liderzy PO - doceniają kobiety (jest to jednak pochwała nieco przewrotna: mają być wobec nich ulegli z powodu respektu dla swojej mamy). Ale i tak finał felietonu jest do przewidzenia: była minister do spraw równości w rządzie lewicy byłaby naprawdę usatysfakcjonowana, gdyby któraś z kobiet zajęla miejsce Kaczyńskiego.

Jest prawdą, że kobiet jest w polskiej polityce mniej niż mężczyzn, choć zdecydowanie więcej niż 20 lat temu, u początków niepodległości - o PRL nie wspominając. I prawda, że żadna nie jest liderem. Prawda jest jednak i taka, że nawet w państwach od lat uprawiających społeczną inżynierię, naganiających kobiety do parlamentu i rządu systemem kwotowym (zwłaszcza Skandynawia), tylko z trudem udaje się markować względny parytet. Upychamy rzeczywistość kolanem, a ona wciąż nie jest taka, To oczywiście zachęca feministki do tym gorliwszych wezwań do dalszych zmian. W krajach, gdzie panie cieszą się już wszelkimi prawami i są rzeczywiście równe, dla wytłumaczenia ich braku gorliwości akurat w dziedzinie polityki (może jednak naturalnych?), szuka się przejawów patriarchatu.

Z drugiej strony kariera angielskiej premier Margaret Thatcher, jednego z najsilniejszych liderów (liderek) zachodniego świata przypadało na czasy jeszcze względnie konserwatywne i na konserwatywną partię. Także Angela Merkel zrobiła naturalną karierę w państwie otwartym na argumenty feministek, ale nie aż tak jak Szwecja czy Norwegia. Zmiany więc następują, ale we własnym rytmie. Gdy zaś widzę, że na ich brak narzeka w Polsce Manuela Gretkowska, która dała paniom szansę na bunt polityczno-płciowy, a one ją wraz z jej Partią Kobiet totalnie odrzuciły, ogarnia mnie pusty śmiech.

Reklama

Gołym okiem widać. że zmiany następować będą, ale nie w takim tempie i nie do tego stopnia, jak życzą sobie feministki, Powiem brutalnie: żadna ze znanych mi polskich polityczek nie ma talentów (choć może i wad) Kaczyńskiego, Tuska czy Kwaśniewskiego. Z reguły bardziej pasują do roli ekspertów (ekspertek) niż przwódców (przywódczyń). Można to powiedzieć również o tak zwanych aniołkach Kaczyńskiego, czyli paniach ze spotu. Naturalnie te ekspertki powinny awansować. Zapewne same dobre rzeczy wynikłyby z zamiany Przemysława Gosiewskiego na kompetentną specjalistkę od budżetu Aleksandrę Natalii-Świat na stanowisku szefa klubu PiS (a mówi się o tym). Ale polska Thatcher czy Merkel jeszcze się nie objawiła. I żadne kwotowe sztuczki tego nie przyśpieszą.

Słusznie powiedziała kiedyś Hanna-Gronkiewicz-Waltz: Gdybym miała zawdzięczać swoją karierę kwotom, byłoby mi wstyd.