Wyciszona rozmowa. Bardziej rozmowa niż telewizyjny program. Twarz kobiety pragnącej śmierci dla swego dziecka powalonego od 24 lat nieuleczalną chorobą. Pragnącej z wielu powodów: bo za ciężko się nim dalej zajmować, bo nie wiadomo, co się z nim stanie, gdy jej zabraknie, ale i dlatego, że w jej pojęciu cierpi za bardzo. I twarz polityka stojącego w takiej sytuacji z natury rzeczy na straconej pozycji, bo przecież nie on musi patrzeć na taki los najbliższej sobie osoby. Ale równocześnie twarz człowieka, który wyraża swoje najgłębsze przekonania.
Próbuję nieco bezładnie streścić zasadniczą część najnowszego programu "Teraz my" Andrzeja Morozowskiego i Tomasza Sekielskiego w TVN. To w nim Barbara Jackiewicz apelująca o prawo skrócenia życia swojego syna mogła się spotkać przed kamerami z posłem PO Jarosławem Gowinem opierającym się pomysłom zalegalizowania eutanazji.
Strasznie ciężko jest podsumowywać jakimikolwiek słowami rzeczową spokojną i tym straszniejszą relację tej kobiety o własnym losie. Tym większa wdzięczność dla prowadzących program, że nie weszli w łatwe role rozliczających "bezdusznego" polityka, ale próbowali dowiedzieć się i zrozumieć - obie strony tego dialogu, który od początku skazany jest na ułomność. Bo nikt z nas nie jest w stanie tak naprawdę wczuć się w rolę pani Barbary. Ale też nikt z nas nie jest w stanie zdjąć z ustawodawców, ludzi stanowiących i wykonujących prawo, odpowiedzialności za ogólnie obowiązujące normy, bo przecież nigdy nie pisze się ich dla jednego przypadku.
Gdyby przyjąć, że prawa do ponoszenia tej odpowiedzialności nie ma nikt poza osobami doświadczonymi przez los, skazalibyśmy się na permanentną anarchię. Nieprzekonanym proponuję prosty eksperyment - weźmy inny kontrowersyjny temat: karę śmierci. Czy ma prawo się o niej wypowiadać ktokolwiek inny poza ludźmi, którzy stracili najbliższych jako ofiary mordu? Czy taka logika ma w ogóle sens?
Nie zmienia to faktu, ze każda konkluzja brzmi w takim przypadku sztucznie, by nie rzec: fałszywie, każda jest porażką i źródłem bólu. Sekielski słusznie pytał, czy apel pani Jackiewicz, która przecież jednym tchem chce śmierci dla "ciała" swego syna i mówi o nim nadal z czułością, nie jest jednak wołaniem o pomoc osoby udręczonej, osamotnionej we własnym nieszczęściu, zdradzonej przez instytucje społeczne, przez opieszałych i bezdusznych lekarzy? Ale przecież wiemy, że to także tylko część prawdy. Że za wołaniem tej kobiety kryje się dramat, którego najlepsza nawet służba zdrowia i opieka socjalna nie zdołałyby do końca uśmierzyć. Czy jednak uśmierzyłby go tak naprawdę ten zastrzyk, którego ona się domaga?
Czy nie mamy tu sytuacji jak z greckiej tragedii, prostej i w swej prostocie najstraszniejszej? Nierozwiązywalnej, choćby moraliści z różnych stron znali łatwą odpowiedź? Ja sam taką odpowiedź znajduję we własnych przekonaniach antyeutanazyjnych, bliskich Gowinowi. Znajduję ja w pytaniu o granice, które niebezpiecznie jest przekraczać. A równocześnie mam poczucie, że pani Jackiewicz opuszczonej nie tylko przez ludzkie instytucje, także przez zwykle szczęście mogę zaoferować niewiele więcej poza swoim współczuciem. I poza jałowym przekonaniem, ze czasem prawo musi się wydawać bezduszne.
Tym programem Sekielski i Morozowski powrócili do najlepszej tradycji swoich dawnych kameralnych audycji w TVN 24. Zmienili muzykę, dekorację, pozbyli się z nowego studia towarzyszącej im do tej pory publiczności. Za pokazanie nam nie wrzawy, a rozmowy gotowy im jestem wybaczyć niezbyt przemyślany wstęp sprowadzający się do pseudohumorystycznego przeglądu wydarzeń z tygodnia. Nad tym mam nadzieję jeszcze popracują. Zaofiarowali nam coś, co w naszych telewizjach widzi się nieczęsto.