Tropiony, wręcz zaszczuty przez dziennikarzy nie może nawet w piłkę pograć podczas sejmowych głosowań. Gdy wszyscy stają się serio, a stają się na skutek kryzysu, nie ma już miejsca na słabości jeszcze wczoraj najbardziej kochanej władzy. Nawet Janusz Palikot jakby z mniejszym przekonaniem próbował przekierować debatę na ten temat wysportowanej sylwetki premiera zderzonej z niewysportowaną - Jarosława Kaczyńskiego. Bo wprawdzie z wciąż korzystnych dla PO sondaży wynika, że to jeszcze działa. Ale może łatwo przestać działać. I co wtedy?

Reklama

>>> Luiza Zaleska: Donald Tusk - piłkarz czy premier?

Drugą ofiarą nowego oblicza polskiej polityki jest sam poseł Palikot. A może jeszcze bardziej publiczność. Zmuszona oglądać Palikota jako poważnego intelektualistę podejmującego się takich wyzwań jak ustawodawstwo eutanazyjne. Ostatnimi czasy można było obserwować jak były szef komisji Przyjazne Państwo męczy się, usiłując zainteresować szersze audytorium tasiemcowymi serialami w stylu "wynajmuję willę prezydenta". Gdy wszystko staje się serio, takie rzeczy chwytają jakby słabiej. Więc po kolejnych porcjach starych dowcipów pragmatyk Palikot poszukał sobie nowych zajęć. I zgłosił się z tym do mediów.

Nie twierdzę, że jest on intelektualnie niezdolny do tego, aby odgrywać rolę reformatora dotykającego spraw ostatecznych - życia i śmierci. To inteligentny, zręczny, nawet jeśli nie zawsze panujący nad językiem polityk. Twierdzę, że cynizm, właśnie cynizm, a nie błazenada, tak przyrósł do jego twarzy, że trudno mu odgrywać rolę zatroskanego o przyszłość świata humanitarysty. Łatwiej jest zadeklarować użyczenie samolotu nieuleczalnie choremu, niż zamarkować zainteresowanie serio cudzym losem. Jeden z moich rozmówców opowiadających mi poprzedniego wieczoru o zmarłym profesorze Relidze zauważył, że pewnych gestów, reakcji podrobić się nie da. Właśnie. Religa udawać nie musiał, a Palikot? A może poseł z Biłgoraja próbuje nie udawać, może chce być naprawdę serio, ale już mu się to nie udaje? No w takim razie jest jeszcze gorzej.

>>> Zaremba: "Teraz my" jak z greckiej tragedii