Dzieje się tak zapewne dlatego, że idea IV Rzeczypospolitej rozłazi się w szwach. To stwór tak straszliwe pokancerowany, tak okropnie poturbowany, tak zniekształcony bliznami kompromisów, błędów i wpadek, że trudno odnaleźć jego prawdziwe oblicze. Tak jak trudno przypomnieć sobie smak IV Rzeczypospolitej, bo na kubki smakowe bardzo mocno oddziałują przystawki. Ta idea traci - jeśli już nie straciła - swój czar i moc oddziaływania.

Reklama

Tyle że nie widać żadnej innej. III Rzeczpospolita to Frankenstein pozszywany z jeszcze mniej pasujących do siebie kawałków. Monstrum o dobrym sercu, ale wielkich łapskach, które niechcący (albo i chcący) może pogruchotać kości. Tu trochę Balcerowicza, tam Ungiera, tu Mazowiecki, ówdzie Rywin, tu kawałek Wachowskiego, gdzie indziej fajka Geremka. Trudno idealizować tę mozaikę i czynić z niej raj utracony, z którego siłą wyprowadzili nas bracia Kaczyńscy. Strasznie mało ponętna idea.

To może obrona demokracji? Rzecz zaiste piękna, która miałaby sens, pod warunkiem że demokracja byłaby rzeczywiście zagrożona. Gdyby była, nie tylko ja sądziłbym inaczej, ale i obrońcy demokracji, których skrzyknął niedawno Aleksander Kwaśniewski, nie zbijaliby bąków, tylko bronili, bronili i jeszcze raz bronili. A że jakoś nie bronią i rozleźli się po swoich kątach, widać z tego, że głoszona przez nich idea nieszczególnie podnieca nawet głosicieli.

A POPiS? Sporo nas, sierot po tej niespełnionej koalicji. Niektórzy jeszcze dzisiaj do niej wzywają, a nawet od czasu do czasu przekonują, że POPiS jest dziś o 2,2 procent bardziej prawdopodobny niż miesiąc temu. To jednak mrzonki, którymi nie ma sensu się zajmować. Oczywiście, z politycznych rachub i zdroworozsądkowych kalkulacji wynika, że POPiS był jedynym sensownym rozwiązaniem, ale liderzy obu partii okazali się mniej sensowni.

Zresztą jakoś już nawet nie wypada nam, dziennikarzom, pouczać liderów PO i PiS, że powinni się dogadać. Skoro "Rzeczpospolita" i DZIENNIK - gazety raczej sobie niezbyt odległe (a może właśnie dlatego) - nieustannie skaczą sobie do gardeł, to winniśmy wykrzesać z siebie więcej zrozumienia dla Kaczyńskiego i Tuska.

Polityce przydałaby się jakaś nowa diagnoza, cel, idea, która zgrabnie ujęta w chwytliwe hasło nasyciłaby jadące na jałowym biegu życie publiczne poczuciem sensu. - Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie znajdziemy idei! - woła nieco rozpaczliwie Artur w ostatnim akcie "Tanga" Mrożka, zanim Edek rozwala mu łeb, i ta scena pasuje jakoś do obecnej sytuacji. Państwo pozwolą, że ja jednak wyjdę. Jadę nad Atlantyk kontemplować zachody słońca i frutti di mare. Jeśli jednak jakaś idea przyjdzie mi do głowy, na pewno się odezwę.