To było do przewidzenia, że budowa IV RP będzie napotykać na gorącą krytykę. Było także do przewidzenia, że część tej krytyki będzie płynęła od tych, którzy wrośli w patologiczne układy i układziki III RP, ale część też - od porządnych ludzi wystraszonych radykalizmem reform i temperaturą spodziewanego sporu.

Było także zrozumiałe, że niektóre z zarzutów wobec rewolucji moralnej okażą się jak najbardziej zasadne, bo walka z patologicznymi układami zawsze do pewnego stopnia unurza walczącego. To, co zaskoczyło (oczywiście, mówię tu o ludziach takich jak ja, którzy popierali ideę IV RP), to proporcje. Mój Boże, czy aż tak wiele z tej krytyki jest uzasadnione? Mój Boże, aż tylu uczciwych rodaków patrzeć już nie może na ten, za przeproszeniem, skrót myślowy: "IV RP"? Co to się porobiło?

Polowanie na misia

Wiele z tego, co prezentuje się jako walkę z Układem, to rozpruwanie misia pełnego trocin, a nie polowanie na prawdziwego niedźwiedzia.
Myśliwi drą się wniebogłosy i prezentują butę zwycięzców, ale ich snutym przy bigosie opowieściom o wspaniałej zdobyczy nie towarzyszą dowody. Gdyby snuć jakąś krótkoterminową prognozę pogody politycznej w Polsce, to można by założyć, że dzięki propagatorom IV RP... prędzej dojdzie do rehabilitacji III Rzeczypospolitej niż budowy IV.

To źle, chociaż III Rzeczypospolita jakimś potworkiem nie była. Byłem zresztą jej wiernym kibicem. W pełni akceptowałem kurs kapitalistyczny, parlamentarny, samorządowy, prounijny, a także proamerykański, a także Okrągły Stół wraz z niepisanym aneksem z Magdalenki (coś trzeba było odpalić komunistycznej swołoczy, nie ma się czym gorszyć). Dokonano wielu trafnych strategicznych wyborów, nie doprowadzając do odrodzenia się komunizmu czy rusofilii.

Polacy wykrzesali z siebie tyle energii, że strach przed niepozbywalnym piętnem polskiego homo sovieticus trzeba uznać za jedną z komicznie nieudanych prognoz przyszłości. Najdalej pod koniec rządów AWS stało się jednak jasne, że demokratyczna Polska dokonała trwałej absorpcji niektórych trucizn tzw. etapu przejściowego, postkomunizmu, i że ich usunięcie z organizmu wymaga wyraźnej korekty kursu, którym podążaliśmy.

Przekleństwo AWS

Los Akcji Wyborczej "Solidarność", ruchu, w którym po raz pierwszy doszły do głosu idee IV RP, jest symptomatyczny. Zbudowana na NSZZ "Solidarność" Akcja szła do wyborów w 1997 roku jako alternatywa dla SLD, a zarazem jako alternatywa dla mętnych interesów i interesików budowanych przez dawną nomenklaturę. Przedstawiono hasło etycznej polityki, szkoda tylko, że gdy AWS doszła do władzy, okazała się niezdolna do prowadzenia takiej polityki.

Reklama

Część nowej władzy wrosła w kapitalizm polityczny, sama go nawet rozbudowała, wpychając dosłownie tysiące swoich ludzi do rozrastających się jak grzyby po deszczu rad nadzorczych. AWS powoli uciekła od języka moralistycznego, bo pokusa udziału w patologii okazała się nie do odparcia - walczono o miejsce przy stole, nie z samą jadłodajnią.

Zapowiedzi nowego etapu rozwoju Polski przedstawiono jako zapowiedzi wielkiej reformy strukturalnej obejmującej ochronę zdrowia, edukację, ubezpieczenia społeczne i samorząd terytorialny. Czy dzięki tym reformom Polska stała się państwem "przyjaznym obywatelom", czy stała się państwem, w którym "władza została oddana ludziom" - to dyskusyjne.

Na pewno nie stała się jednak państwem moralnej odnowy. A wraz z porażką Mariana Krzaklewskiego i ponownym zwycięstwem Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich w 2000 roku puściły w środowiskach politycznych i gospodarczych ostatnie hamulce. Wąż złapał wreszcie własny ogon. Niejednokrotnie już dziwiono się, że wąż zaczął się dławić.

Pośrednio świadczy to dobrze i o przemianach polskich po 1989 roku, o tej zmieszanej potem z błotem III RP - jednak jakieś poczucie przyzwoitości nie zanikło w Polakach, jednak jakieś państwowe i niepaństwowe instytucje gotowe były na podejmowanie kontrakcji wobec wykrzywień Rzeczypospolitej przełomu tysiącleci. Także "Gazeta Wyborcza", wielokrotnie powściągająca język radykalnej krytyki patologii lat 90., najbardziej wpływowa polska gazeta redagowana przez bohaterów solidarnościowego podziemia, zmieniła ton.

Rok 2002 przyniósł dziwne aresztowanie na oczach kamer prezesa Orlenu przez UOP w przeddzień głosowania przez radę nadzorczą wniosku o odwołanie prezesa. Przyniós aresztowanie wieńczące próby wymuszenia haraczu Romana Kluski, prezesa Optimusa. Przyniósł dziwną wizytę Lwa Rywina w redakcji "Gazety Wyborczej" po pieniądze na korumpowanie świata polityków, wizytę opisaną w końcu roku przez samą "Gazetę". We wszystkich trzech sprawach tropy szły w kierunku władzy publicznej wysokiego szczebla.

Powrót III RP

Nie ma wątpliwości, że nadchodząca rehabilitacja III RP pogrzebie zarówno prawdę o tych trzech sprawach, jak i o wielu innych. Komisja orlenowska, weźmy ten przykład, skoro jest o nim znowu głośno, miała powtórzyć sukces komisji rywinowskiej, ale dzisiaj odgrzewanie tej komisji wygląda już tylko na podłe przepychanki politycznych zer. Jakiekolwiek będą jej ustalenia, uznane zostaną za przekręcone (i najpewniej tak właśnie będzie, nawiasem mówiąc); najbardziej radują się z tego ci, którzy stoją za aferami wokół Orlenu. I tak dalej.

Rehabilitacja III RP przedstawiana jako logiczna kontynuacja potępienia tak zwanej IV RP generalnie cieszy właśnie tych, którzy wrośli w zrogowaciałe tkanki pokomunistycznej Polski. Jakże się muszą cieszyć, widząc kolejny list autorytetów podpisany w obronie demokracji albo okładkę popularnego tygodnika alarmującego, że Polska stała się krajem donosów i podejrzeń (oraz potwora Ziobry)!

Najbardziej zagorzali zwolennicy obecnej koalicji będą w takich listach, wypowiedziach i akcjach widzieć dowody potęgi Złych Sił, niestety prawda jest bardziej prozaiczna - przesada, a nieraz histeria obrońców standardów demokratycznych rzeczywiście służąca Złym Siłom nie wyrosła na ugorze.

Nie brakuje przyczyn do niepokoju o to, co właściwie knuje rząd, w którym jeden wicepremier jest starym rozbójnikiem z szos i torów, a drugi młokosem z prawicowego marginesu. Rząd, który miał uderzyć w Układ, a uderza w nuty antykorupcyjnego populizmu, rzucając na żer tłuszczy telewizyjne aresztowania lekarzy. Rząd, który rozwiązał WSI, nie umiejąc jednak przekonująco pokazać, że akt ten był tym, czym miał być - śmiertelnym ciosem w paramafię rozdającą karty w III RP. Rząd, który za mało umie i za mało może, by wprowadzać ład lepszy od tego, który psuje.

Chciałbym być dumny z kraju, który jest mój. Nie sądzę, żebym był w takich uczuciach osamotniony, chociaż nie dziwię się, że podobne deklaracje padają rzadko - drażnią ucho. Zbyt często postulowane odnowy Polski kończyły się własną karykaturą. Nie widzę jednak alternatywy, trzeba podejmować dzieło naprawy Rzeczypospolitej, brać udział w tej sztafecie pokoleń.

W tej grze stawką nie jest kraj idealny, mało kogo nęci wizja Polski "wielkiej" czy "od morza do morza", wzoru dla świata itp. Starczy, byśmy byli społecznością, w której postawy niegodne spotyka nagana lub kara, i mieli państwo, które w miarę sprawnie powoduje, że ludzie porządni czują się w nim u siebie, pracowici i zdolni osiągają zamierzone cele, a krętacze, łachudry i przestępcy czują się między nami i w naszym kraju niewygodnie, jak w uszytym nie na miarę ubraniu.

Cień populizmu

Po 1989 roku udało się nam otrząsnąć z komunizmu, ale nie udało zbudować Polski, o której tak wielu jej mieszkańców nie mówiłoby z żalem, wzgardą czy pobłażliwością. Dzisiaj w dobrym tonie jest uznawać za źródło podobnych emocji rządy PiS i koalicyjnych durniów, ale niewiara w wolną Polskę ma długie korzenie.

Polskę po 1989 roku krytykowano prawie nieustannie, co nie znaczy słusznie. Bodaj najwięcej krytyk spotkało transformacje gospodarczą, na szczęście mimo wiecznych pogróżek o szukaniu trzeciej drogi i czasowej popularności Stanisława Tymińskiego, generała Wieleckiego ("trzeba walić w gębę i patrzeć, czy równo puchnie" - to o sanacji polskiej polityki) czy Andrzeja Leppera nie zeszliśmy z drogi powrotnej na Zachód.

Pomysł IV RP dlatego był tak cenny, bo zlepił pragnienie, żeby "było normalnie" z pragnieniem, żeby "było uczciwie", a jednocześnie nie niósł pokusy odrzucenia demokracji, kapitalizmu, wolności indywidualnej. Wybrano niektóre negatywne elementy III RP, akurat te, których naprawienie przez polityków jest możliwe: bezwład władzy sądowniczej, korupcja, lewe związki przedsiębiorców i polityki, swoista prywatyzacja, postępowanie niektórych służb specjalnych, przerost kontroli administracji nad kapitalizmem, mglista struktura własności w tzw. spółdzielniach mieszkaniowych, dyscyplina w szkołach etc. po to, aby przedstawić plan odbicia się od dna. Na pewno przesadzono z tym "dnem".

Obciąża III Rzeczpospolitą nie istnienie różnych negatywnych zjawisk (niby jak miałoby wychodzenie z komunizmu wyglądać? Jak spacer w chmurach?), lecz to, że wiele z nich, zamiast wygasać, wrosły w obyczaj. Pokomunistyczna Polska przyniosła sporo powodów do wstydu dla każdego, kto czuł się związany ideałami dawnej "Solidarności", dla każdego, kogo ukształtował ten charakterystyczny dla Polaków zwykły, domowy patriotyzm.

Wygodniejsza okazała się dla tych z nas, którzy w PRL stanęli po stronie silniejszego, a w momencie końca ancien regimu wykazali spryt, bezwzględność i chciwość. Poparte znajomościami i uprzywilejowaną pozycją w momencie startu Nowego cechy te mogły przynieść w nagrodę - i często przynosiły - okazję stanięcia w szeregu budowniczych Polski kapitalistycznej. Wychodziliśmy z podłego ustroju ukształtowanego przez towarzysza Szmaciaka, problemy z tym wyjściem wpisane były w koszta.

Sen o rewolucji

W 1990 roku nikt jednak nie przewidywał, że dziesięć lat później sędziowie i bandyci będą się wspólnie bawić na grillu, a wpływowi politycy wysyłać będą delegatów do potężnych spółek, niechby nawet wydającej najważniejszy dziennik kraju, po "odstępne". Ani tego, że chuligani fotografowani w momencie popełniania przestępstwa nie będą mogli stanąć przed polskim sądem z przyczyn proceduralnych. Polsce lat dziewięćdziesiątych przydałaby się znacząca korekta sposobu postępowania.

Ale dzisiaj mamy inną Polskę, inne możliwości wpływania na jej kształt, inne problemy. Patologie pierwszych lat transformacji, przenikliwie, bezskutecznie krytykowane przez Jarosława Kaczyńskiego, to po prostu inna śpiewka niż patologie XXI wieku. Odpowiedzią powinna być korekta, a nie sen o rewolucji.

Niedobrze się stało, że ni z tego, ni z owego zaczęto przedstawiać zmitologizowaną wizję całościowej alternatywy dla III Rzeczypospolitej. Takiej alternatywy nie było, nie ma i nie będzie. IV RP to program naprawy III, nie jej odrzucenia. To pomysł umycia dzieci, a nie robienia nowych (jeżeli pamiętają państwo dawna anegdotę o Cyganach).

Rozbieżność między maksymalizmem haseł obecnego rządu a minimalizmem jego możliwości daje niemal gwarancję, że rząd ani nie umyje swoich Cyganiątek, ani nie zrobi nowych. Albo – coś tam jednak umyje, lecz bardziej kłuć będą w oczy liczne brudaski, bo przecież miało być inaczej. I jakieś tam nowe dziecko zrobią, ale żaden z niego Schwarzenegger, ot, miły chłopak. A miało być inaczej...

Przetrwanie "Rywinlandu"

W latach ostatnich rządów SLD dwie duże wówczas partie opozycyjne, PO i PiS, zaproponowały wyborcom wiarygodny plan przerwania praktyk "Rywinlandu". Platforma, wśród mąk, pozbyła się wreszcie wpływowego Pawła Piskorskiego symbolizującego korupcję w polityce. PiS wysunął na czoło Lecha Kaczyńskiego, jedynego polityka rządu Buzka, który zdobył sobie niekłamaną popularność właśnie jako bicz na rozlazłość i nieuczciwość III RP. Obie partie zadeklarowały swoje solidarnościowy rodowody, obie miały w swoich szeregach ludzi zdeterminowanych, by polską Wielka Zmianę rozpocząć na nowo.

Dzisiaj mamy do czynienia z masową krytyką "Polski kaczorów". Okres współbrzmienia PiS, PO i „Gazety Wyborczej” wydaje się dzisiaj równie odległy co testament Krzywoustego. Nie widzę żadnej przesłanki ku temu, by ta enta postsolidarnościowa wojna na górze miała się zakończyć inaczej niż klęską którejś ze stron (o ile nie wszystkich). PiS wskazał już nieraz na PO jako na obrońców układu, Bronisław Komorowski, Piotr Pacewicz, Władysław Frasyniuk czy Stefan Niesiołowski nie wahają się porównywać IV RP do Polski Moczara i Gomułki, a nawet Polski stanu wojennego.

Wybrałem tę czwórkę spośród dziesiątek osób, nie tyle ze względu na ostrość używanego przez nich języka, lecz ze względu na piękny opozycyjny dorobek. Akurat oni, wybitni opozycjoniści, doskonale wiedzą, na czym polega różnica między władzą komunistyczną a władzą obecnego premiera i prezydenta, a także między opozycją kiedyś i dzisiaj. Widzą także, że PiS przegrywa z Trybunałem Stanu spór o lustrację, że w telewizjach prywatnych koalicja to chłopiec do bicia, że także w telewizji publicznej występuje wielość poglądów, która szefów Radiokomitetu kosztowałaby zawał serca. Polska Anno Domini 2007 nie przypomina PRL. Przypomina III RP.

Uśmiech Leppera

Na ołtarzu sporu politycznego kładzie się prawdę. Nie mówię tego z wielkim wyrzutem, bo rozumiem też sytuacje psychologiczną ludzi i środowisk będących podmiotem krytyki Jarosława Kaczyńskiego, Romana Giertycha czy Zbigniewa Ziobry - od niejednej koalicyjnej wypowiedzi skręcają się kiszki ze złości, także piszącemu te słowa. Kiedy premier powiązał nieprawidłowości w Polfie z dziedzictwem III RP (i oczywiście po kilku dniach porzucił ten temat), kiedy prezydent nie wysłał życzeń urodzinowych Władysławowi Bartoszewskiemu, kiedy...

No cóż, wiele razy nie wiedziałem, gdzie oczy podziać. Rozumiem, że bezpardonowy atak na PiS i jej żałosnych koalicjantów to dla niejednego element walki o piękną ojczyznę, której nie szpecą wykrzywione gęby zaplecza politycznego Andrzeja Leppera. W tym bezpardonowym ataku ginie jednak, bagatela, sens zmian, który kilka lat temu wydawał się powszechnie zrozumiały i podzielany. Pięć lat temu patologie III RP zaczęły być w defensywie. Dzisiaj, wskutek błędów i małostkowości braci Kaczyńskich oraz wskutek ogłupiającej histerii części ich przeciwników, Złe Siły mogą spać spokojniej. IV RP wspólnym wysiłkiem swoich zwolenników i przeciwników wyrobiła alibi dla patologii, które znienacka okazały się częścią demokratycznej, zagrożonej Polski.