Już od dwóch miesięcy trwa nieustanna wojna na górze. Zapoczątkowana nieudolną akcją Centralnego Biura Śledczego, która miała doprowadzić do skompromitowania i zatrzymania Andrzeja Leppera, wówczas wicepremiera i ministra rolnictwa. Według oficjalnej wersji operacja zakończyła się fiaskiem, bo ktoś uprzedził lidera Samoobrony. Służby i prokuratura intensywnie szukają źródła przecieku.

Reklama

W kręgu podejrzeń są już Janusz Kaczmarek, były szef MSWiA, Ryszard Krauze, jeden z najbogatszych Polaków, Jaromir Netzel, prezes PZU, Konrad Kornatowski do niedawna szef policji, a nawet Jarosław Marzec stojący na czele elity policji - Centralnego Biura Śledczego. Wszyscy ci ludzie mają być zamieszani w przeciek? Wszyscy oni mieli przyłożyć rękę do wywrócenia tajnej operacji i ostrzeżenia przestępców? Wszyscy mieli narazić bezpieczeństwo agentów działających pod przykryciem?

Jeśli tak było, jest to skandal i powinni skończyć w więzieniu. Problem w tym, że do tej pory nie przedstawiono na to żadnych dowodów. Rozumiemy, że prokuratura chce dowieść, że do przecieku doszło w warszawskim Marriotcie. Janusz Kaczmarek powiedział Ryszardowi Krauzemu, ten przekazał to posłowi Samoobrony Lechowi Woszczerowiczowi, a ten z kolei Lepperowi. Jaka ma być w tej układance rola Netzla, Kornatowskiego czy Marca?

Dowody powinny być niezbite. A takie na pewno nie jest to, że kilku ludzi było w jednym hotelu, jednego dnia o tej samej porze. Prokuratura musi mieć dużo więcej niż serpentynę domysłów układających się łańcuch poszlak. W innym razie rządzącym grozi utrata zaufania. Dlaczego? Przy okazji śledztwa w sprawie przecieku na światło dziennie wyszło wiele spraw kompromitujących polityków PiS.

Reklama

Janusz Kaczmarek, kiedy już znalazł się w "kręgu podejrzeń" i stracił posadę w rządzie, opowiedział przed komisją ds. służb specjalnych o szokujących praktykach, do których dochodziło w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. O podsłuchiwaniu dziennikarzy, o zbieraniu materiałów na temat prywatnych mediów, o szukaniu haków, także obyczajowych, na politycznych konkurentów.

To nie wszystko. "Skruszony minister" mówił też o ręcznym sterowaniu prokuraturą i o wykorzystywaniu tajnych służb do celów politycznych. Posłowie, którzy o tym słuchali na tajnym posiedzeniu Sejmu, mówili, że przypomina im to metody enerdowskiej Stasi czy Securitate, a nie normalną działalność służb w demokratycznym kraju.

Teraz Kaczmarek ma postawione zarzuty. Nie może rozmawiać z dziennikarzami, bo przesłuchuje go prokurator. Powraca pytanie. Jakie są dowody jego winy? Czy jest przestępcą, który na pokaz robi z siebie ofiarę reżimu i opowiada banialuki? Czy też PiS robi wszystko, by zakneblować mu usta? Czy prokuratura ściga przestępców? Czy wykonuje polityczne zamówienie PiS, które można opisać tak: "Uciekamy w stronę wyborów, po drodze łapiemy, kogo się da, pokażemy, co nam wychodzi z podsłuchów i zobaczymy, komu uwierzą ludzie. Może uwierzą nam".

Reklama

Na takie postępowanie nie może być zgody. Czy PiS rzeczywiście odnalazło przestępczy układ, czy raczej organizuje łapankę, bo boi się, że na światło dzienne będą wychodziły kolejne ciemne sprawki ludzi władzy? Pamiętajmy, że dziś przed komisją ds. służb specjalnych mieli stawić się Konrad Kornatowski i Jarosław Marzec.

Wszyscy spodziewali się, że potwierdzą oni słowa Kaczmarka i dorzucą do nich wiele innych, niekorzystnych dla rządu Jarosława Kaczyńskiego szczegółów. Pamiętajmy, że w ostatnich dniach odezwał się także Kazimierz Marcinkiewicz. Twierdzi, że była próba zlecenia nielegalnej inwigilacji jego osoby przez ważnego polityka PiS. Także on ma stanąć przed komisją ds. służb, decyzja ma zapaść dzisiaj.

Czy Prawo i Sprawiedliwość boi się, że Marcinkiewicz wymieni tam nazwisko owego ważnego polityka? Czy dlatego politycy PiS przyspieszyli? Czy dlatego ABW zdecydowała się na pośpieszną akcję, choć w kraju nie było dwóch osób, które znalazły si w "kręgu podejrzeń". Chodzi tu o Marca i Krauzego. Jednak rząd uderzył. Nie zawahano się wysłać ludzi w kominiarkach i założyć kajdanki byłemu ministrowi. Mimo że nocował on w domu dziennikarza, który - co było jasne - opowie o wszystkim w mediach, a nawet pokaże film nakręcony telefonem komórkowym.

Przeszukano też dom Krauzego, powodując kolosalny spadek akcji jego spółek na giełdzie. I prowokując przy okazji komentarze, że oto rodzi nam się nowy Chodorkowski. Narażając się na to, że znajomość Ryszarda Krauzego z prezydentem Lechem Kaczyńskim stanie się teraz przedmiotem publicznych spekulacji. To ryzykowna gra, do której potrzebne są argumenty o sile armat. Czy premier je ma? Jeśli tak, to powinna się o tym dowiedzieć jak najszybciej opinia publiczna. Wtedy Jarosław Kaczyński zwycięży i w kampanii wyborczej będzie mógł się przedstawiać jako polityk niezłomny, który nie zawahał się wypowiedzieć wojny gigantom w imię zasad.

Ale jeśli nie ma argumentów, jeśli Kaczyński i Ziorbo chcą strzelać papierowymi kulami, to polegną. Okaże się bowiem, że gotowi są na łamanie demokratycznych standardów, byle tylko utrzymać się przy władzy i dowieść, że mają rację. Cel - budowa IV RP, walka z korupcją i układami - był szczytny. Ale żaden cel nie uświęca środków. Premier wypisał sobie na plakatach wyborczych, które widzimy na każdym kroku, hasło: "Zasady zobowiązują". Jeśli więc okazałoby się, że Jarosław Kaczyński nie ma dowodów winy Kaczmarka i spółki, to powinien odejść na zawsze z polityki. Właśnie w imię zasad.