Do rozstrzygnięcia są następujące racje: albo wyprowadzanie Janusza Kaczmarka w kajdankach o siódmej rano jest - jak mówi Olejniczak - obrazkiem ze stanu wojennego, czy jak mówi Giertych - bolszewicką metodą niszczenia opozycji politycznej, albo jak twierdzą politycy PO - wprowadzaniem autorytaryzmu, czy jak mówi Marcinkiewicz - państwem orwellowskim.

Reklama

Albo to po prostu działanie wobec wysokiego urzędnika państwowego, który sprzeniewierzył się swoim obowiązkom, który - wespół z Netzlem, Marcem i Woszczerowiczem - zdradził tajniki akcji wymierzonej przeciwko Lepperowi. I dlatego zasługuje na najwyższą surowość. Poruszamy się pomiędzy jedną interpretacją a drugą. Pomiędzy zaufaniem wobec PiS a kompletną nieufnością wobec tej partii. Dziś nie jesteśmy w stanie powiedzieć, która z tych interpretacji jest prawdziwa.

Co więcej, pewnie nigdy nie będziemy w stanie rozstrzygnąć tego dylematu. Kiedykolwiek odbędą się wybory, czy jeszcze przed powołaniem komisji śledczej, czy po jej powołaniu, wyborcy nie będą mieli stuprocentowych dowodów. Ich poglądy są w dużej mierze niefalsyfikowalne, ich nieprawdziwość może nigdy nie zostać wykazana. I choćby politycy opozycji pokazali dowody, jeśli ktoś wierzy Kaczyńskiemu, i tak nie da wiary temu, że premier mógł dopuścić do jakichś nieprawidłowości.

Z drugiej strony, choćby nawet premier i minister Ziobro wykazali, że zarzuty wobec Kaczmarka były uzasadnione i istniał swoisty układ, który miał obronić Andrzeja Leppera, przeciwnicy PiS i tak w to nie uwierzą. Z góry uznają, że te osoby są niewiarygodne i nie pasują do ich oglądu Kaczyńskich.

Reklama

Dylematy nie zostaną również rozstrzygnięte przez ewentualne komisje śledcze. Ci, którzy twierdzą, że komisja cokolwiek wyjaśni opinii publicznej, są w błędzie. Nie ma dowodów na istnienie bądź nieistnienie Boga, trzeba w niego wierzyć - tu mamy do czynienia z podobną sytuacją.

Komisja śledcza to gremium polityczne, co więcej, byłaby pewnie powołana przy sprzeciwie PiS, nie wiadomo, czy w ogóle reprezentanci tej partii znaleźliby się jej składzie. Zatem oskarżenia, które płynęłyby w takiej komisji z ust Giertycha, Siemiątkowskiego czy Miodowicza, dla elektoratu PiS będą z góry niewiarygodne.

Dlatego spór o to, kto ma rację, nie zostanie rozstrzygnięty. To mi przypomina sytuację z 1995 r., kiedy ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski oskarżył urzędującego premiera Józefa Oleksego o agenturalność na rzecz Rosji.

Reklama

Dziś, po dwunastu latach, ci, którzy nie lubią Oleksego, uważają, że był rosyjskim agentem, a ci, którzy go darzą sympatią, twierdzą, że padł ofiarą niesłusznych oskarżeń. Do dziś to się nie rozstrzygnęło. Obaj chodzą na wolności, a przynajmniej jeden powinien być w więzieniu: albo ten, który niesłusznie oskarżał, albo ten, który był sowieckim agentem. Ze sprawą Kaczmarka będziemy mieli podobnie - nigdy się nie dowiemy, jak jest naprawdę.

Przy tych wszystkich burzach i awanturach, z którymi zresztą mamy do czynienia od dłuższego czasu, nastąpiła polaryzacja poglądów. Polacy wyrobili sobie zdanie i nie wierzą jednej albo drugiej stronie. Paradoksalnie, kolejne doniesienia z mediów czy instytucji państwa niewiele mogą już zmienić. Wyborcy będą się kierować swoimi dotychczasowymi sympatiami i poglądami.

Tym bardziej że materia jest skomplikowana i w dużej mierze tajna. Przeciętny wyborca ma więc małą szansę, żeby to wszystko zrozumieć. A jeśli nie będzie tego rozumiał i nie będzie miał niezbitych dowodów, będzie się kierował swoimi dotychczasowymi wyborami.

Mówiąc o wyborach, nie sposób nie zapytać, czy wydarzenia związane z byłym szefem MSWiA przybliżają nas do nich, czy wręcz przeciwnie. Co prawda Wojciech Olejniczak powiedział, że zatrzymanie Kaczmarka to dowód na konieczność jak najszybszych wyborów.

Jednak nie zadeklarował, że SLD zagłosuje za samorozwiązaniem Sejmu, bo ta sytuacja daje pretekst, alibi, a nawet powód dla Sojuszu, żeby nie głosować za własnym wnioskiem o wcześniejsze wybory. Opozycja pokłada widać wiarę w komisjach śledczych. SLD może kalkulować, że to mu się opłaca bardziej niż poparcie samorozwiązania Sejmu.

Donald Tusk wyraźnie deklaruje, że chce wyborów. Jednak mimo to wciąż unika odpowiedzi, co się stanie, jeśli nie dojdzie do samorozwiązania. Nie wiemy więc, czy w tzw. drugim kroku konstytucyjnym PO nie poprze jakiegoś rządu utworzonego przez opozycję, który miałby odsunąć PiS od władzy na jakiś czas.

Co więcej, całe zamieszanie nie pozwala PO lekceważyć pogłosek, jakoby PiS zbierał haki również na Platformę. Nie wiemy zatem, czy deklaracje o konieczności przeprowadzenia wcześniejszych wyborów są prawdziwe. Być może to tylko zasłona dymna, a tak naprawdę chodzi o to, żeby kampania wyborcza odbywała się, kiedy PiS już nie będzie przy władzy.

Marek Migalski, politolog Uniwersytetu Śląskiego