Dynamika procesów gospodarczych, ale i opinii, jak walczyć z kryzysem, była wyjątkowa. Jeszcze rok temu dominował pogląd, że jedynym skutecznym sposobem walki z kryzysem jest pompowanie pieniędzy w gospodarkę, zarówno poprzez luźną politykę monetarną, jak i ekspansywną politykę fiskalną. Dzisiaj, jak wiadomo, kraje Europy ostro walczą z narosłymi w kryzysie deficytami, a banki centralne albo już podnoszą stopy (jak np. Bank Szwecji czy Norwegii), albo pracują nad strategiami wychodzenia z luźnej polityki pieniężnej. Oczywiście świat nie jest aż tak czarno-biały, w Stanach Zjednoczonych prezydent Obama proponuje kolejny pakiet stymulacyjny, a szef Fed nie wyklucza dalszego aktywnego wspierania gospodarki. Nie sądzę jednak, aby ta dychotomia mogła trwać długo.
Świat przez te ostatnie dwa lata przyzwyczaił się do życia w niepewności. I tak niepewność dzisiaj nijak się ma do nastroju sprzed dwóch lat. Wtedy nie było jasne, jak głęboki i długotrwały może być kryzys. Tak naprawdę do lata 2009 najbardziej adekwatnymi wydawały się porównania z wielkim kryzysem lat 30. Na szczęście okazały się nietrafne i kryzys osiągnął swe dno w połowie zeszłego roku. Od tego czasu mamy powolne ożywienie, bardzo różne w różnych obszarach geograficznych.
Azja i Ameryka Południowa wyjątkowo lekko zostały dotknięte kryzysem. W Azji w ogóle trudno mówić o kryzysie, raczej o spowolnieniu gospodarki. Podobnie, ale w mniejszej skali, było w Ameryce Łacińskiej. W Europie jedynym krajem, który najbardziej pasuje do tego porównania, jest Polska. Innymi słowy kryzys uderzył głównie w świat wysoko rozwinięty, silne powiązany z międzynarodowym systemem finansowym, świat silnie zlewarowany. Kraje rozwijające się, które nie były zbyt zależne od kapitału zewnętrznego, nie odczuły tak silnie kryzysu.
Teza o decouplingu (czyli o swego rodzaju niezależności gospodarek wschodzących od Stanów i Europy) w jakiejś mierze się sprawdziła. Niepewność jednak została. Kilka miesięcy temu dominowały obawy o rozpad strefy euro, parę tygodni temu o drugie dno recesji w USA, teraz znów o kondycję kapitałową banków europejskich. W przyszłości zapewne o ryzyko złapania zadyszki przez Chiny, nie wspominając o ryzyku rosnącej globalnej inflacji czy też o wiszącym nad nami przez najbliższych kilka lat ryzyku restrukturyzacji długu Grecji. Bo przecież wyjście na prostą Grecji jest oparte na scenariuszu, w którym nic złego w najbliższych latach już się nie wydarzy. A to optymistyczny scenariusz.
Jesteśmy znacznie mądrzejsi o te dwa lata. Nie ma nowej ekonomii. Tym razem nie było inaczej. Nie da się utrzymać niskich stóp procentowych, szybkiego wzrostu gospodarczego i szybkiego wzrostu zamożności w nieskończoność, i to na kredyt. Kapitalizm nie zbankrutował, pokazał jedynie, że stare dobre, konserwatywne zasady działają. Wydawaj, ile zarobiłeś, a jeśli chcesz pożyczyć, to dokładnie sprawdź, czy w czarnym scenariuszu będziesz w stanie te pieniądze spłacić. Kryzys nauczył nas, że nie ma trzeciej drogi na skróty. Jak na razie na skróty może w miarę bezkarnie działać jedynie kraj emitujący walutę rezerwową świata. Ale w najbliższym czasie zostanie wystawiony za to rachunek, zarówno przez gospodarkę, jak i przez wyborców.
Te dwa lata potwierdziły też starą maksymę, że im więcej wiemy o dzisiejszym świecie, tym więcej możemy zadać pytań. Lepiej zadawać jednak pytania, niż udawać, że wszystko jest OK. Osobiście jestem umiarkowanym optymistą, spodziewam się powolnego ożywienia przerywanego okresami korekt i podwyższonej zmienności. Sądzę, że najgorsze jest już za nami.