Zadłużanie państwa w latach 70. miało na celu przypodobanie się społeczeństwu, bez dokonania głębszego rachunku ekonomicznego. Dobrze też przypomnieć, że już w 1976 r. polityka życia na kredyt zaczęła bankrutować, a zupełnie zbankrutowała w roku 1980, kiedy Polska przestała obsługiwać swoje zadłużenie (płatności z tytułu odsetek i spłaty kredytów przekroczyły przychody z eksportu).
W dzisiejszej terminologii ekonomicznej należałoby powiedzieć, że Polska w roku 1980 ogłosiła upadłość. Poziom długów był tak duży, że Polska nie byłaby w stanie przeprowadzić jakichkolwiek reform w 1989 roku, gdyby nie wiele porozumień regulujących spłatę zadłużenia z Klubem Londyńskim i Paryskim w latach 90. Dług Gierka dobił i tak słabą polską gospodarkę.
Oprócz nominalnych wartości nie widzę zbyt wielu paraleli. Przyrost długu w ciągu ostatnich dwóch lat wyniósł 6 proc. PKB, z czego w 60 proc. to zasługa spadku dochodów, a w 40 proc. przyrostu wydatków, w tym przede wszystkim wydatków infrastrukturalnych. Jakkolwiek by na to patrzeć, zarówno dzięki obniżce podatków i składek, przyjętej jeszcze za rządów PiS, jak również dzięki kontynuacji inwestycji infrastrukturalnych Polsce udało się przejść przez kryzys finansowy w miarę suchą stopą.
Przyrost długu w latach 2007 – 2009 był swego rodzaju konsekwencją wcześniejszych działań i kryzysu. W trakcie kryzysu rząd zachował się wyjątkowo odpowiedzialnie, nie zwiększając wydatków konsumpcyjnych, jak również decydując się na utrzymanie wsparcia dla inwestycji infrastrukturalnych. Ale to już przeszłość. Głównymi problemami dzisiaj są dalsze narastanie długu i niezbyt ciekawa perspektywa ewentualnych działań zaradczych.
Reklama
Wyzwania dotyczą lat 2011 – 2013. Wyższy niż przed kryzysem poziom długu powoduje, że jest coraz bliżej niebezpiecznych rewirów, coraz większy jest poziom płaconych odsetek, coraz mniejszy komfort rządzących. Rozumiem stanowisko Ministerstwa Finansów – pokażmy rynkom finansowym sposób działania w przypadku przekroczenia progu 55 proc. PKB, dzięki czemu będziemy wiarygodni. Rynki finansowe takie argumenty kupują, bo najbardziej niebezpieczna jest niekontrolowana spirala rosnącego długu. Lepiej zadziałać podatkami przy długu na poziomie 55 proc. PKB, aniżeli 70 proc. czy 80 proc.
Tyle że strategia oparta na podwyższaniu podatków jest w dłuższej perspektywie skazywaniem się na powolny wzrost, wysokie bezrobocie i presję emigracyjną. Nie ma takiej możliwości, aby kraj na dorobku rozwijał się szybko przy rosnących obciążeniach podatkowych. Na Węgrzech wysokie poziomy deficytów i długu zmusiły rządy do zaciskania pasa, w znacznej mierze poprzez podwyżkę podatków. W efekcie całą ostatnią dekadę na Węgrzech można by nazwać dekadą straconą. Skala nieodpowiedzialności budżetowej, jaka miała miejsce w Budapeszcie, znacznie przekracza wyobraźnię polityków nad Wisłą. Z tego jednak małe pocieszenie, bo lekcję z doświadczeń węgierskich należało by wyciągnąć już dziś. A tak się niestety nie dzieje.
Nie da się zmniejszyć obciążeń fiskalnych polskiej gospodarki bez podwyższenia ustawowego wieku emerytalnego. Bogata literatura i badania wskazują na to, że ludzie wolą pieniądze dziś niż obietnicę większych pieniędzy jutro. Nie jesteśmy w stanie oszacować swojej oczekiwanej dalszej długości życia i ruchomy wiek emerytalny nie jest wystarczającym bodźcem do późniejszego przechodzenia na emeryturę. Podobnie jest z KRUS. Nie jest możliwy skok cywilizacyjny Polski, w sytuacji kiedy system ubezpieczeń rolniczych (obejmujący 12 proc. ubezpieczonych) petryfikuje biedę na terenach wiejskich. Głównym wyzwaniem Polski jest zwiększenie aktywności i wydajności polskiego społeczeństwa. Żyjemy tu i teraz, reformy są potrzebne właśnie tu i teraz.