Minęła właśnie 10. rocznica śmierci Franki, jak ją nazywaliśmy w Ministerstwie Zdrowia (byłem jej doradcą). Zmarła w październiku 2000 r. Franciszka Cegielska była ministrem zdrowia w rządzie Jerzego Buzka. Ostatnim ministrem, który próbował wprowadzić w życie reformę służby zdrowia. Od czasów jej odejścia obserwujemy już tylko długi proces zaniechań.
Trwająca ofensywa legislacyjna polskiego rządu w służbie zdrowia nawet nie dotyka najważniejszych spraw, które czekają na uregulowanie. To tylko taktyczne zadymianie.
W polskiej służbie zdrowia od dziesięciu lat obserwujemy głównie zaniechania. Dzisiejszy system opieki medycznej niczym już nie przypomina tego, czym miał być w zamyśle prekursorów przełomowej reformy z 1990 r.

Przerwana reforma

Reklama
W 1999 r., a więc w roku wprowadzenia wielkiej reformy służby zdrowia odbiór społeczny tych zmian był fatalny, a nieprzychylne nowym rozwiązaniom media jeszcze wzmacniały to zjawisko. Minister zdrowia, chcąc wprowadzać nowe zasady, musiała zatem walczyć na kilku frontach: z opinią publiczną, opozycją polityczną, opozycją w rządzie, związkami zawodowymi i bałaganem oraz z bezwładem w samym ministerstwie.
Głównym przeciwnikiem Cegielskiej w rządzącej wówczas AWS był Marian Krzaklewski. Doprowadził do uchwalenia poprawki mówiącej o tym, że prywatne, komercyjne kasy chorych mogą zostać wprowadzone nie wcześniej niż w 2003 r. Tym samym jeden z filarów reformy, koncepcja uspołecznienia i konkurencyjności płatnika na rynku usług medycznych, znikał bezpowrotnie, a sama poprawka oznaczała de facto powrót do finansowania państwowego. Zmiany wprowadzone za rządów SLD przez ministra Mariusza Łapińskiego przypieczętowały ten proces i doprowadziły do powstania Narodowego Funduszu Zdrowia, pozbawiając społeczeństwo jakiegokolwiek wpływu na bieg spraw w służbie zdrowia.



Monopol NFZ

Poziom usług medycznych pozostaje na niezmiennie niskim poziomie, rośnie natomiast zadłużenie szpitali. Ten, kto decyduje o podziale prawie 60 mld zł, a takie są środki w funduszu zdrowia, dysponuje potężną siłą polityczną. W wielu przypadkach lekarze i pielęgniarki traktują pracę na państwowym, a w istocie na samorządowym etacie jako formę uzyskiwania sponsoringu w postaci finansowania składki zusowskiej i zdrowotnej, a pieniądze zarabiają w prywatnych placówkach. Szara strefa wspiera konsekwentnie system NFZ i odprowadza w formie różnych opłat do sektora opieki medycznej ok. 15 – 20 proc. oficjalnej składki. To pozwala łagodzić napięcia w systemie, a jednocześnie stwarza lobby mocno niezainteresowane jakimikolwiek zmianami. To klienci, czyli pacjenci, odbiorcy usług medycznych, muszą uzyskać wpływ na dzielenie środków. Podatek zdrowotny nazywany składką niczego nie gwarantuje, bo nie ma w zamian za niego żadnego zobowiązania ze strony państwa. Dopiero prawdziwa składka odprowadzana do jednego z konkurujących ze sobą ubezpieczycieli stwarza sytuację wzajemnego zobowiązania.
Niestety władze nie zamierzają pójść w tym kierunku – chcą utrzymać układ państwowego monopolisty uzupełnionego ofertą prywatnych ubezpieczeń dla bogatych. Można się spodziewać, że u boku monopolisty wyrośnie kilka wielkich instytucji tego typu, które szybko podzielą rynek między siebie i zaczną dyktować ceny. Monopolista państwowy albo będzie musiał podnieść ceny, żeby być konkurencyjnym wobec prywatnych ubezpieczalni, albo tworzyć enklawy świadczeniodawców z konieczności gorzej finansowanych, a zatem świadczących gorsze usługi.

System na głowie

Przedstawiana jako najważniejsza prywatyzacja szpitali jest absolutnie bez znaczenia. Bo bez znaczenia jest, czy zakład jest spółką, czy publicznym ZOZ-em, w sytuacji gdy ma monopolistycznego płatnika. Znowelizowany kodeks spółek handlowych pozwala mieć straty przez lata. Tak naprawdę chodzi o podział dużego kawałka tortu majątku narodowego, nie o reformę. Poza tym system lecznictwa w Polsce stoi na głowie. Zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) podstawą powinny być profilaktyka i opieka ambulatoryjna, a nie szpitalnictwo. W naszym kraju jest dokładnie odwrotnie.
Franciszka Cegielska była tak naprawdę ostatnią, jak do tej pory, reformatorką służby zdrowia w Polsce. Promowane dzisiaj zmiany nie dotykają nawet kwestii podstawowej. Minęło dziesięć lat zaniechań.