"Można powiedzieć, że sprawa Ruperta Murdocha to ilustracja klasycznego prawa przechodzenia ilości w jakość. Przypadki nadużyć w mediach powtarzały się w historii, są one nawet nagminne i o nich się co jakiś czas mówi. Natomiast przychodzi moment, że mamy czegoś dosyć" - ocenia Mrozowski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej
Sprawa Ruperta Murdocha rozpoczęła się od ujawnienia praktyk pracowników redakcji dziennika "News of the World", którzy dla zdobycia informacji włamywali się do poczty głosowej różnych osób. "NotW" jest oskarżany o podsłuchiwanie m.in. celebrytów, ofiar przestępstw, a także członków rodzin żołnierzy poległych w Afganistanie i Iraku. Teraz jednak na pierwszy plan wybijają się związki magnata prasowego z politykami. Podczas wtorkowego przesłuchania przez komisję parlamentarną Murdoch mówił o swoich kontaktach z trzema ostatnimi premierami. Chociaż zaangażowanie polityczne Murdocha nie było tajemnicą, teraz, w połączeniu ze skandalem podsłuchowym w jednej z jego gazet, stało się przyczyną zbiorowej niechęci do potentata.
"Klasa średnia zaczęła odczuwać w okresie kryzysu pewne zagrożenia i związane z tym frustracje. Gdzieś trzeba skanalizować te emocje. Być może on stał się poniekąd ofiarą tych narastających frustracji. Posunął się za daleko i dobrze jest mu przyłożyć ze względów moralnych, a jednocześnie można wskazać, że to tacy jak on psują nam społeczeństwo" - tłumaczy medioznawca.
Mrozowski podkreślił, że poza premierem Włoch Silvio Berlusconim, który jest krok dalej, bo aktywnie działa w polityce i doszedł do szczebla premiera, Murdoch jest jedynym potentatem na rynku światowych mediów, który konsekwentnie buduje swoje imperium i związane z nim wpływy. "Poza tym wykazuje się arogancją, jeśli chodzi o swój światopogląd. Uważa, że wszyscy mają myśleć tak jak on, bo tylko wtedy świat będzie szczęśliwy. W Ameryce mają go dosyć ze względu na telewizję Fox, która popierała Busha i w pewnym sensie pomogła wmanewrować kraj w wojnę iracką. Oszukiwała widzów, pokazując, że nie ma żadnych wątpliwości, iż Saddam Husajn ma broń masowego rażenia" - powiedział Mrozowski.
Jego zdaniem, brytyjska publiczność ma dosyć nie tyle tabloidów, ale tego, że ktoś kto tworzy imperium tabloidów ma być doradcą politycznym, ma być mentorem elit politycznych. To nie przystaje do współczesnych standardów i kojarzy się raczej z dawnym historiami, podobnymi do tej opowiedzianej w filmie "Obywatel Kane" Orsona Wellesa. Tak jak bohater filmu kończy samotnie i w niełasce, tak być może teraz, społeczeństwo brytyjskie chciałoby ukarać Ruperta Murdocha.
"Poniekąd to jest też sukces tabloidów, lansujących tezę, że jak ktoś się strasznie wywyższa to trzeba go obalić. Murdoch do tego przyzwyczaił swoich czytelników i teraz może sam paść ofiarą takiego myślenia" - zaznaczył medioznawca.
Te społeczne nastroje tworzą klimat do działań politycznych. "Wydaje się, że to trochę przypomina naszą aferę +Rywingate+ i że opozycja polityczna tak będzie naciskać na Camerona i tak będzie wokół niego budować atmosferę podejrzliwości, że Partia Konserwatywna zdecyduje się zmienić przywódcę, ponieważ jeśli tego nie zrobi może ponieść długofalowe szkody wyborcze" - ocenił Mrozowski.
W przeszłości, według medioznawcy, nie było afer związanych ze stykiem mediów i władzy na taką skalę jak sprawa Ruperta Murdocha. Słynny William Randolph Hearst, uważany za pierwowzór bohatera filmu "Obwatel Kane" amerykański magnat prasowy i jeden z twórców formuły tabloidów miał ambicje polityczne, ale jego starania się nie powiodły. Próbował on zresztą raczej robić karierę otwarcie, niż zakulisowo wpływać na władze.
Axel Springer, twórca niemieckiego koncernu medialnego, wydawca tabloidu "Bild-Zeitung" (obecnie "Bild") również lansował w swoich publikacjach konkretną wizję polityczną w czasach Adenauera. "Gazety Springera były silnie prawicowe i upolitycznione. Ale to też były szczególne warunki. Rodziło się państwo niemieckie, które było od początku atakowane przez komunistów. Trwała zimna wojna" - podkreślił mediozawca.
"W USA znany jest też przypadek Katharine Meyer Graham, naczelnej +The Washington Post+. Z tym że jej przykład jest pozytywny. Uczestniczyła w aferze Watergate, ale ujawniając zakulisowe działania władz, co skończyło się obaleniem prezydenta Nixona. Gazeta wyszła z tego w glorii sławy" - dodał Mrozowski.