"Sojusz nie miał innej szansy dla siebie, jak wracać do korzeni. Wybrał budowę swojej przyszłości w oparciu o polityka, który był głównym sprawcą katastrofy politycznej tej partii. Dramat SLD polega na tym, że doszło do całkowitej eliminacji (...) osobowości (...). Wszyscy poważniejsi, wiarygodniejsi przywódcy: Cimoszewicz, Arłukowicz, czy Borowski - są poza partią. Pozostali (to - PAP) skłóceni ze sobą młodzi działacze i +stary wyjadacz+ Miller, który wrócił do partii po podróżach po różnego rodzaju tworach, takich jak własna partia, czy partia Leppera.

Reklama

Miller nie stanowi żadnej perspektywy dla SLD. Dlatego, że jest synonimem klęski lewicy w Polsce. Mało tego, jest też synonimem zdrady zasad i założeń socjaldemokracji. Myślę o wprowadzeniu wojsk polskich do Iraku.

Pamiętajmy, że jest to zupełnie inny Miller, niż w 2001 r. Jest to Miller po przejściach. Gdy był premierem, jego rząd ustami Hausnera i Belki prowadził najbardziej liberalną politykę. Za rządów Millera zwiększyły się nierówności społeczne w Polsce. Na czele SLD staje polityk sprawny, ale bezideowy, który bardzo dobrze może zmieścić się w każdej partii, tyle, że SLD jest partią socjaldemokratyczną (...). A na czele każdej partii ideowej powinien stać ideowiec.

Na pewno będzie w stanie odbudować partię, ponieważ to sprawny polityk. A aktywiści SLD szukając ratunku i nadziei, upatrują ich w Milerze. Nie ma jednak sprawniejszego polityka w SLD od Millera. I nie ma równie mało wiarygodnego polityka, jak Miller. Na tym polega dramat Sojuszu. On może odbudować partie, ale nie odbuduje elektoratu, czyli poparcia społecznego dla partii".