A jak w przyszłość swoją i naszą inwestuje państwo. Spójrzmy na Ministerstwo Zdrowia. Resort opublikował nową listę leków refundowanych. Nazwał ją rewolucyjną i obiecał, że będziemy leczyli się taniej. Zapomniał dodać, że „taniej” oznacza tu również gorzej. Bo w przypadku wielu chorób, jak choćby astma czy cukrzyca, potaniały leki najprostsze, najtańsze i znane od lat. Zaś te nowoczesne, dające szansę na lepsze życie i przyszłość, podrożały i to nawet kilkudziesięciokrotnie. Okazało się, że o ile medycyna jest innowacyjna i idzie do przodu, to resort woli się cofać w rozwoju, leczyć tanio i byle jak. Tak jest taniej. Tyle że wyłącznie dla niego i to tylko w krótkiej perspektywie.
W dłuższej wszyscy na tym ucierpią: i ministerstwo, i pacjenci, i gospodarka. Bo pacjent gorzej leczony to pracownik z gorszym samopoczuciem, mniej wydajny, częściej przebywający na zwolnieniach, często wymagający intensywniejszej opieki medycznej. Państwo dopłaca mu do najtańszych leków, ale jest wysokie prawdopodobieństwo, że zaoszczędzone pieniądze będzie musiało przeznaczyć na wypłacanie mu zasiłków i rent.
Najlepiej by było, gdyby państwo przestało dbać o nasze zdrowie i oddało nam 8,5 mld zł, które co roku przeznacza na refundację leków. Za te pieniądze sami zatroszczymy się o to, aby nie kaszleć i mieć właściwy poziom cukru we krwi. A ceny leków w aptekach ureguluje rynek, a nie ministerialne dokumenty. Zostawienie systemu w obecnym kształcie grozi tym, że za parę lat 8,5 mld złotych resort zdrowia zechce przeznaczyć na refundację herbaty z miodem i cytryną. Przy tym wszystkim wmawiał nam będzie, że tylko to jest w stanie postawić nas na nogi.