Ten „koszt pacjentów” słychać zewsząd i tym razem. Lekarze burzą się, bo ministerstwo narzuciło na nich obowiązek sprawdzania, czy pacjent ma prawo do ubezpieczenia. Jeśli wypiszą receptę z niepoprawnym poziomem refundacji, zapłacą karę. Dlatego od nowego roku chcą umieszczać na receptach pieczątkę „refundacja do decyzji NFZ”. To oznacza dla pacjentów kłopoty.

Trwa ładowanie wpisu

Z jednej strony dobro leczonych, z drugiej komfort lekarzy. Kto ma wątpliwości, co ważniejsze? Ale to fałszywa alternatywa. W całym sporze umyka jedno: państwo po raz kolejny przerzuca obowiązki, z którymi z powodu własnej ułomności nie potrafi sobie poradzić, na obywateli. W tym wypadku – lekarzy. To państwo od dwudziestu lat reformuje służbę zdrowia i nie umie rozwiązać tak prostego problemu, jak stworzenie bazy osób płacących składki. W dodatku – co kompromituje je jeszcze bardziej – ono takie bazy posiada, choćby w ZUS, gdzie trafiają nasze składki, i NFZ, ale do dziś nie opanowało sensu słowa „kompatybilny” (przypominam rządowi, za słownikiem W. Kopalińskiego: zgodny, dający się pogodzić, harmonijny, niesprzeczny). To państwo wymaga od obywatela druków i druczków, bo jak się nimi nie okaże, to choćby i zapłacił tysiące złotych składek, to praw żadnych nie ma.
Popieram lekarzy. Choć nie wierzę, że protest coś zmieni, takie ich prawo. Kto musi powiedzieć: król jest nagi. Wiem, potrzebny chłopiec do bicia, a lekarze pasują nam jak znalazł, ale nie wierzmy, że ten konflikt rozgrywa się na linii pacjenci kontra lekarze. On jest znacznie poważniejszy. Nieudolne państwo kontra obywatele.
Reklama