My budujemy drogi przejezdne. Po prostu. Tłumacząc z urzędniczego na nasze: drogi przejezdne to takie, po których od biedy da się przejechać, choć tak naprawdę są jeszcze nieukończone. Właśnie trwają prace nad projektem ustawy, która usankcjonuje kolejnego potwora: wyrzeźbione przez kauzyperdów na polityczne zamówienie paragrafy mają przykryć fakt, że rząd przespał sprawę i nie uda się wykończyć na czas kilkuset kilometrów dróg i autostrad. Ale za pomocą naprędce sporządzonego prawa będziemy udawać, że wcale tak się nie stało. Eh, odnotujemy kolejny sukces.
Tylko co dalej? Nie chodzi mi nawet o takie drobiazgi, że po drodze kategorii przejezdna będzie jeździło się mniej komfortowo i bezpiecznie. Np. spory fragment A-dwójki zostanie oddany do użytku bez tzw. warstwy ścierającej, co oznacza, że samochody sunąć będą po bitumicznym podłożu (tak nawiasem mówiąc – ciekawe, na jakiej granicy ustawiona zostanie dozwolona prędkość). Nie będzie też ekranów dźwiękochłonnych, nie trzeba będzie wykańczać przejść dla zwierząt. Zrobi się to potem, kiedyś. Może. A jeśli nawet tak, to na pewno drożej, niż stałoby się to budowanie jezdni od przyłożenia. Ale przecież nie dziś, tylko jutro rząd będzie się kosztami martwił.
Podobnie jak tym, na kogo zwalić winę za wypadki (oby ich jak najmniej było), które niechybnie na takiej przejezdnej, acz niewykończonej drodze się zdarzą.
Impreza, która miała być wielką promocją naszego kraju w Europie, stać się może kolejnym dowodem na polski porządek, właśnie ten pisany w cudzysłowie. Nadzieja tylko w tym, że uda się oddać przed mistrzostwami Stadion Narodowy. W całości, włącznie z murawą.
Reklama