Na łamach "Gazety Wyborczej", Jerzy Stuhr podzielił się swoimi wrażeniami po niedawnym pobycie na Sycylii:
Akurat byłem na Sycylii. I znów poczułem się wyrzucony do bloku wschodniego. Już myślałem, że inne kraje myślą o nas jak o równych sobie, tymczasem codziennie w prasie czytałem: "my, Zachód" i "oni, Europa Wschodnia". Kryzys obnażył nasze fobie.
Dla mnie imigranci to żaden problem. Jeżeli w Londynie przebywa ponad milion Polaków, to czymże w porównaniu z tym są liczby, którymi operują europejscy przywódcy? A to, czy obok będzie mieszkał katolik, muzułmanin czy Żyd, w ogóle nie jest dla mnie istotne. Moje nazwisko też nie jest polskie. Któryś z moich przodków tu przyjechał, został przyjęty w Krakowie i nie wyobrażam sobie, żeby nie przyjąć teraz tych, którzy uciekają przed wojną.
Winą za negatywne reakcje polskiego społeczeństwa na uchodźców, Jerzy Stuhr obarcza naszych polityków:
Sytuację komplikują sami politycy, którzy boją się elektoratu. Nawet za cenę przegranej w tych wyborach rządzący powinni postąpić odważnie. Otworzyć kraj, a ludziom spokojnie wytłumaczyć, że przyjęcie uchodźców nie oznacza, że oni tu zostaną na zawsze.