Obecny rząd przy wielu okazjach wspomina o potrzebie zwiększenia bezpieczeństwa na drogach, związanych z tym inwestycjach czy surowszym karaniu drogowych piratów. Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk i jego zastępcy nie przepuszczą niemal żadnej okazji, by - z odpowiednią celebrą - otworzyć kolejny odcinek drogi krajowej czy obwodnicy jakiejś miejscowości. W najbliższy poniedziałek minister zainauguruje nową kampanię społeczną, która ma zwrócić uwagę na niechronionych uczestników ruchu drogowego - pieszych.
Szkoda, że o wiele mniej - o ile w ogóle - nagłaśniany jest aspekt, który chluby obecnej ekipie już nie przynosi. W wykazie prac legislacyjnych Rady Ministrów pojawił się projekt uchwały rządowej, zgodnie z którą wydatki z budżetu państwa na rozwój dróg gminnych i powiatowych (czyli tzw. schetynówek), zostaną przycięte o 300 mln zł - z pierwotnie planowanego poziomu 1,1 mld - do 800 mln zł. O pomstę do nieba woła fakt, że dzieje się w to w sytuacji, gdy właśnie kończy się tegoroczny nabór wniosków od samorządów szukających dofinansowania do swoich projektów drogowych.
Wnioskodawca (Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa - MIB) dość słusznie, choć nadzwyczaj eufemistycznie, zauważa, że w związku z obniżeniem limitu środków na 2018 rok "spodziewane efekty realizacji Programu w wymiarze rzeczowym w roku 2018 mogą ulec obniżeniu". Może jestem czepialski, ale wydaje mi się, że ograniczenie puli pieniędzy o prawie 30 proc. nie "może", ale wręcz "musi" mieć negatywne konsekwencje! A tym będzie zapewne mniejsza liczba projektów, które załapią się na rządowe dofinansowanie.
W nieformalnych rozmowach z urzędnikami MIB słyszę, że to nie była decyzja ich zwierzchnika, lecz wymóg dostosowania się do kształtu przyszłorocznej ustawy budżetowej. A o tym ostatecznie zdecyduje minister finansów, Mateusz Morawiecki.
Tyle, że ta argumentacja pachnie nieco spychologią - w ubiegłym roku miała miejsce analogiczna historia. Choć było nieco skromniej niż teraz - wtedy PiS podebrał sobie z programu schetynówek "tylko" 200 mln zł z puli wynoszącej 1 mld zł. Pieniądze trafiły na rozruch programu "Mieszkanie Plus", czyli flagowego projektu ministra Adamczyka. Łatwo się domyślić, że samorządowcy nie byli z tego powodu specjalnie zadowoleni, ale przynajmniej obiecano im, że minister jakoś zwróci te pieniądze. Do tej pory tak się nie stało. Teraz zabieranych jest o 100 mln złotych więcej.
Na co trafią te pieniądze? Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa odpowiada ogólnikowo: Dysponujemy jedynie środkami w wysokości zapisanej w ustawie budżetowej na dany rok. Kwoty te, biorąc pod uwagę zakres kompetencji MIB, są przeznaczane na działania z zakresu transportu, poczty oraz budownictwa. Ministerstwo nie jest właściwe do udzielenia odpowiedzi na jakie cele zostaną przeznaczone środki zaplanowane w projekcie ustawy budżetowej na 2018 rok - mówi mi rzecznik resortu Szymon Huptyś. Podobne pytania skierowałem do resortu finansów - w zeszłym roku to właśnie to ministerstwo przyznało, że pieniądze trafiły na "Mieszkanie Plus".
Wydatki związane z realizacją programu wieloletniego pod nazwą „Program rozwoju gminnej i powiatowej infrastruktury drogowej na lata 2016-2019” w roku 2018 zostały zaplanowane w wysokości 800.000 tys. zł, tj. na poziomie ustawy budżetowej na rok 2017.
Zmniejszenia wydatków w danym roku budżetowym nie można postrzegać przez pryzmat przeznaczenia ich na konkretny cel, tym bardziej, że w tym przypadku nie ma zmniejszenia, a utrzymanie poziomu roku 2017 - tłumaczy mi Ministerstwo Finansów.
Zauważyć należy, iż projekt ustawy budżetowej na rok 2018 przewiduje wzrost nakładów z budżetu państwa na realizację szeregu przedsięwzięć o charakterze inwestycyjnym, np. Programu modernizacji Policji, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej i Biura Ochrony Rządu w latach 2017-2020, czy też Programów wieloletnich wsparcia finansowego inwestycji w infrastrukturę w ochronie zdrowia - dodają urzędnicy.
Przy okazji warto przypomnieć, że w tym "podbieraniu" PiS niewiele różni się od swoich poprzedników. Warto przypomnieć, że w 2013 r. PO i PSL "pożyczyły" sobie z niego aż 750 mln zł, by załatać dziurę budżetową. Pieniądze co prawda wróciły do programu, jednak stało się to kosztem Lasów Państwowych.
Działania PiS w kontekście dróg lokalnych są frapujące, zwłaszcza, że jeszcze niedawno partia rządząca chciała gminom i powiatom dosypać pieniędzy. Miał być przecież powołany Fundusz Dróg Samorządowych (FDS), do którego trafiałyby pieniądze z nowej opłaty drogowej, doliczanej do każdego litra paliwa. To dałoby rocznie kwotę 4-5 mld, która w połowie byłaby przeznaczona na drogi krajowe i autostrady, a w połowie na drogi lokalne. Ale widmo nowej opłaty wywołało na tyle duże protesty, że PiS postanowił zarzucić ten projekt.
FDS był poniekąd dowodem na to, jak temat schetynówek drażni Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenie. PiS wdraża przecież swoje autorskie programy opatrzone "plusem" (Rodzina 500 Plus, Mieszkanie Plus, niedługo być może Senior Plus), a tu ma lansować program, który swoją potoczną nazwą przypomina o największym wrogu - liderze Platformy Obywatelskiej Grzegorzu Schetynie? Tak być nie może! Nic więc dziwnego, że FDS miał równocześnie zastąpić program schetynówek. W zapomnieniu o nim pomóc miały nawet specjalne tablice informacyjne, które byłyby montowane przy każdej inwestycji zrealizowanej dzięki FDS. Na razie efekt jest taki, że schetynówki są drugi rok z rzędu na fiskalnym celowniku PiS, a alternatywy dla tego programu jak nie było, tak nie ma.
Na nieszczęście PiS, to za obecnych rządów odwrócił się trend dotyczący liczby ofiar drogowych. Ubiegły rok był pierwszym od 2011 r., w którym liczba ofiar śmiertelnych i ciężko rannych wzrosła. Jak zauważa Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (działająca przy resorcie infrastruktury), najwięcej wypadków wydarzyło się na drogach powiatowych, pomimo, że stanowią one niespełna 30 proc. długości wszystkich dróg w Polsce. Przyrost liczby wypadków w stosunku do danych z 2015 r. wyniósł ponad 9 proc. i również był największy spośród wszystkich kategorii dróg.
Żeby było jasne - nie winię PiS za to, że ledwo objął władzę i pogorszyły się statystyki bezpieczeństwa. Tu winę ponosi w dużej mierze rząd PO-PSL, który chcąc przypodobać się wyborcom, w 2015 r. przyjął ustawę pozbawiającą gminy z początkiem 2016 r. kompetencji fotoradarowych. W ten sposób z dróg zniknęło ok. 400 rejestratorów. Przy wszystkich wątpliwościach co do metod ich stosowania przez gminy, nagłe zniknięcie praktycznie połowy wszystkich urządzeń działających na naszych drogach (resztą zarządza inspekcja transportu drogowego) zwyczajnie musiało odbić się na poziomie bezpieczeństwa. Do tego doszły jeszcze czynniki zewnętrzne - korzystne ceny paliwa zachęciły Polaków do częstszego korzystania z czterech kółek, a strach przed wyjazdami zagranicznymi (zwłaszcza do krajów arabskich) spowodował, że większa liczba obywateli zdecydowała się na wakacje w kraju.
Tak więc PiS po prostu miał pecha. Ale to nie zwalania go od odpowiedzialności za zwiększanie bezpieczeństwa na drogach i zapewnianie pieniędzy na niezbędne inwestycje. W tej sytuacji podbieranie pieniędzy z programu dróg lokalnych, które niestety staje się już swego rodzaju tradycją, jest co najmniej dyskusyjne. Mam tylko nadzieję, że pieniądze te nie trafią do Polskiej Fundacji Narodowej. Ta funduszy na najbliższe lata ma już chyba pod dostatkiem.