ANNA MASŁOŃ: W swoim ostatnim już prezydenckim orędziu George Bush oświadczył, że był zawsze wierny neokonserwatywnej ideologii. Krytycy Busha twierdzą tymczasem, że to właśnie on ostatecznie pogrzebał neokonserwatyzm. Kto ma rację?
Sam neokonserwatyzm natomiast nie jest ideologią, a już na pewno nie w takim rozumieniu tego słowa, jakie obowiązywało w Europie Środkowo-Wschodniej czy też krajach byłego bloku sowieckiego. Nie był nigdy skupiony wokół jakiejś konkretnej partii, był zawsze po prostu szerokim spektrum idei - często nawet pozornie sprzecznych - formułowanych przez dwa czy trzy pokolenia myślicieli. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę złożoność tych podstawowych koncepcji, trudno uznać, że neokonserwatyzm jest już nieaktualną ideą. Wręcz przeciwnie.

Reklama

A co z amerykańską gospodarką, drugim filarem neokonserwatyzmu? Krytycy Busha uważają, że to polityka jego administracji jest przyczyną obecnej recesji w USA.
Nie wydaje mi się, żeby kryzys w Ameryce miał bezpośredni związek z działaniami prezydenta Busha. Wina za problemy gospodarcze leży po stronie instytucji finansowych, które są odpowiedzialne za kryzys na rynku nieruchomości. Jeśli miałbym wskazać na bezpośredni związek gospodarki z polityką, to byłby to utrzymujący się od wielu lat w USA deficyt budżetowy, po części spowodowany właśnie wydatkami na wojnę w Iraku. To z niego wynika dzisiejsza słabość dolara. Ale przedstawiony niedawno przez George’a Busha pakiet stymulacyjny na pewno uspokoi sytuację i obywateli.

Jak może wyglądać przyszłość myśli neokonserwatywnej w USA?
Jeśli zdefiniujemy neokonserwatyzm jako zbiór koncepcji, a nie spójną ideologię, wówczas wyraźnie widać, że wciąż ma on - i nadal będzie miał - olbrzymi wpływ na myślenie amerykańskich polityków. Niektórzy zwolennicy amerykańskich interwencji zbrojnych, jak na przykład Norman Podhoretz, udzielili przecież poparcia byłemu burmistrzowi Nowego Jorku Rudy’emu Gulianiemu, który jako właściwie jedyny aż do dziś broni interwencji w Iraku. Choć prawdę powiedziawszy, Giuliani nie ma raczej szans na uzyskanie nominacji Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich.

A jakiego prezydenta potrzebuje teraz Ameryka? Człowieka, który przedstawi jej nowe idee?
Kiedy nadchodzi czas wyborów prezydenckich, ci, którzy chcą dojść do władzy, siłą rzeczy definiują siebie w opozycji do partii, która właśnie sprawuje władzę. Tak właśnie robią teraz Demokraci. Nie wydaje mi się jednak, by po ewentualnej wygranej demokratycznego kandydata - Hillary Clinton czy Baracka Obamy - amerykańska polityka miała ulec poważnej zmianie. Żaden z demokratycznych kandydatów nie jest bowiem orędownikiem izolacjonizmu USA, więc będą kontynuować zmiany, które rozpoczęła obecna sekretarz stanu Condoleezza Rice: położą nacisk na współpracę i szukanie sojuszników na świecie. Z pewnością będą też kontynuować budowę systemu obrony antyrakietowej w Europie Wschodniej - co ma szczególne znaczenie dla Polski. Demokraci mogą być natomiast mniej niż dotychczas zainteresowani otwarciem rynku amerykańskiego. Jeśli chodzi o Bliski Wschód, również niewiele ulegnie zmianie. Możemy się natomiast spodziewać kilku symbolicznych gestów - Demokraci doprowadzą do zamknięcia obozu dla terrorystów w Guantanamo i odetną się od stosowania tortur bardziej zdecydowanie niż Republikanie. Ale to wszystko.

Reklama

Co się stanie z neokonserwatyzmem, jeśli wygra kandydat Demokratów?
W Partii Republikańskiej już od pewnego czasu toczy się dyskusja, jak ma wyglądać amerykańska polityka. Bez względu na to, czy zwycięży McCain, czy kandydat demokratów, nie należy się spodziewać, że powtórzy się kadencja taka jak pierwsza kadencja Busha - mam na myśli ataki z 11 września i początek walki z terroryzmem, misję w Afganistanie i wojnę w Iraku. Wydaje mi się, że ewentualna przegrana zmusi Republikanów do dokładniejszego przemyślenia przyczyn porażki i ponownego opracowania najważniejszych koncepcji. W tym również koncepcji neokonserwatywnej.

Franck Fukuyama, amerykański politolog, filozof polityczny i ekonomista