Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski wezwany przez własną ekipę do Sejmu podczas tajnego posiedzenia w żaden sposób nie był w stanie odnieść się do tych alarmujących danych. Obawiam się, że oznacza to tylko jedno: mimo wszelkich zaklęć kolejnych ekip rządzących służby specjalne wciąż działają w Polsce poza wszelką cywilną kontrolą i stanowią de facto państwo w państwie.

Reklama

Rozumiem aurę tajemniczości, jaką służby otaczają swoją aktywność. To oczywiste, że ani dziennikarze, ani też politycy en bloc nie będą informowani o sposobach i zakresie ich działań. Jednak chciałbym chociaż, by pewnym zakresem kontroli dysponowała powołana w tym celu sejmowa komisja do spraw służb specjalnych. Tymczasem komisja zapytała o nielegalne podsłuchy, dowiedziała się, że 94 budzą podejrzenie - i nic. Wciąż poruszamy się w szarej strefie spraw niedopowiedzianych. Nie wiemy, kto ma sprawdzić tę legalność, czy zajmuje się już tym prokuratura ani kogo te podsłuchy dotyczyły.

Zastanawiam się więc, czy brak jednoznacznych rozstrzygnięć wynika z faktu, że tajne procedury nie są tak łatwe do sprawdzenia, ale wszystko jest kwestią czasu i za kilka tygodni otrzymamy wiarygodną odpowiedź na wszystkie pytania? Czy też okaże się, że nowa władza wejdzie w buty poprzednich i uzna, że nie wszystko w działaniach służb specjalnych musi być oficjalne, uporządkowane i prowadzone lege artis. Znów przekonamy się, że w demokracji są instytucje, których czystość i jasność nie dotyczy; że być może służby specjalne poruszają się na styku sfery legalnej i nielegalnej i we własnym zakresie decydują o tym, które przekroczenie granicy jest uzasadnione, a które już nie.

Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba ogromnej odporności i siły charakteru, by - kontrolując działalność służb - nie dać się wciągnąć w ponętny świat wielkich tajemnic, ludzkich sekretów i ułomności, bo sprytni generałowie skutecznie wabią do udziału w tej grze. Ów ktoś przyznał, że sam często nie był w stanie oprzeć się urokowi służb ani też rozsądnie oddzielić materiałów ważnych i groźnych od tych, które dostarczano wyłącznie w celu manipulowania polityczną rzeczywistością.

Reklama

Sam premier Tusk powiedział w ostatnim wywiadzie dla "Polityki", że temat wewnętrznych rozgrywek i frakcyjnych gier toczących się w służbach nadaje się na bardzo długą opowieść. Jeżeli wie o tym szef rządu, który nie świętował jeszcze nawet stu dni urzędowania, to jest to najlepszy dowód, że coś się politykom wymknęło spod kontroli - o ile kiedykolwiek pod kontrolą pozostawało. Łatwo byłoby stawiać z tego zarzut ludziom władzy: że każda kolejna ekipa była zbyt słaba, by służbom się oprzeć i wprowadzić w nich porządek na własnych zasadach. Ale nie wiem, czy byłby to zarzut sprawiedliwy. Tak różne ekipy i tak różni ludzie próbowali już odzyskać kontrolę nad służbami, a mimo to od kilkunastu lat wciąż kilka razy w sezonie jesteśmy paraliżowani kolejnymi - według niektórych porażającymi - przeciekami.

To chyba oznacza, że zadanie przerosło nawet najtęższe umysły. Widocznie uporządkowanie zasad, na jakich działają służby, nie jest przedsięwzięciem na jeden ani na dwa sezony. Sądząc po tym, jaką katastrofą skończyła się efektowna i gwałtowna likwidacja WSI, potrzeba tu wiele uporu, cierpliwości, ostrożności i rozwagi. Antoniemu Macierewiczowi ich zabrakło, choć na szali leżało ludzkie życie i bezpieczeństwo państwa. Dłubanie w służbach to ryzykowne doświadczenie na żywym organizmie. Nie mogą się za to brać polityczni harcownicy, którzy nie potrafią nawet utrzymać na wodzy własnego języka.