Janusz Palikot zachorował na tę samą przypadłość, co setki polityków przed nim i setki czekających jeszcze na swój dzień. Ta choroba nie ujawnia się jednak w żadnych badaniach, którym do tej pory poddał się poseł. To jest choroba telewizyjna. Zapada się na nią błyskawicznie, wychodzi bardzo trudno, latami albo wcale. Objawy z grubsza są takie, że chory na swój widok w telewizji zaczyna się błogo uśmiechać i myśli tylko o jednym: kiedy pokażą mnie znowu.

Reklama

Janusz Palikot dla zaspokojenia popędu telewizyjnego gotów był poświęcić całkiem sensowną działalność w sejmowej komisji przyjazne państwo. Żmudne łamanie biurokratycznych szlabanów, na które miliony przedsiębiorców naprawdę czekają z utęsknieniem, nie gwarantowało czołówek w mediach elektronicznych. Więc poszedł na skróty, wybrał skandal i miał, co chciał, przez wiele tygodni. Cała awantura ze zdrowotnymi raportami miała początek równie sensacyjny, co uniemożliwiający rozsądną dyskusję. Pytanie, czy głowa państwa i zwierzchnik sił zbrojnych - podobnie jak każdy posiadający realną władzę polityk - jest zdrowy i może bez przeszkód wykonywać obowiązki, jest zasadne i uprawnione. Ale wrzucone na blogu w gęstym sosie insynuacji i plotek o chorobie alkoholowej musi się skończyć ciężką awanturą i oskarżeniami. I zamiast otwierać jakąkolwiek rzeczową dyskusję, natychmiast ją zamyka.

Jak pan poseł Palikot tego nie rozumie, to niech zacznie studiować na wydziale komunikacji społecznej. Inaczej zostaną mu tak desperackie kroki, jak ogłoszone już zamknięcie bloga. Szarża Palikota nieoczekiwanie dała prezydentowi szansę na pokazanie autoironii: cechy, której istnienia nikt u Lecha Kaczyńskiego dotąd nie podejrzewał. Żarty z domniemanych przypadłości trafiły natychmiast do mediów i pokazały prezydenta jako sympatycznego faceta, który potrafi się śmiać z plotek na własny temat. Poważnie naruszyły mit o wieży, w której zamknęło prezydenta jego otoczenie, odcinając od prawdziwych i nieprawdziwych medialnych informacji o sobie. Paradoksalnie, po wielu miesiącach nieudanych prób zmiany wizerunku prezydencki minister Michał Kamiński dostał od Palikota prezent, za który pewnie nie podziękował, choć powinien.

Jeśli czegoś przy tej awanturze żal, to przekonania, że komisja Palikota działa serio i na pełnych obrotach. Dziś już nikt nie uwierzy, że lubelski poseł z zapamiętaniem i determinacją, dzień i noc śledził biurokratyczne absurdy, że 24 godziny na dobę myślał, jak ułatwić życie tym rodakom, którzy ciężką pracą budują gospodarczy sukces - swój i kraju. Pozostaje raczej wrażenie, że Palikot zajmował się tym z doskoku, w przerwach między kombinowaniem jak dołożyć prezydentowi. Tego żal, bo jeśli ludzie głosowali na PO, to także dlatego, że obiecywała zatrzymanie ogromnej państwowo-administracyjnej machiny, którą PiS lokowało wszędzie, gdzie się dało. Na razie kabaretowych działań posła Palikota mają dosyć niektórzy jego koledzy. Nie wiem, jak wielkie zasługi w budowaniu wyborczego zwycięstwa PO ma Palikot; jak wiele - nie tylko wysiłku - zainwestował w kampanię wyborczą. Ale szefostwo Platformy ma problem, a będzie miało jeszcze większy, chyba że obiecywany cud Tuska będzie polegał na tym, że z Palikota kabareciarza zrobi Palikota męża stanu. Cuda, jak wiadomo, się zdarzają.