Rola prezydenta jest mniej więcej taka jak pasażera siedzącego obok kierowcy. Co prawda nie prowadzi auta, ale ma w zasięgu ręczny hamulec. Jeśli pasażer i kierowca – w tym porównaniu premier – zgadzają się co do kierunku jazdy, to ten pierwszy w zasadzie może się zrelaksować i podziwiać widoki. Pod koniec trasy kierowca może nawet przedstawiać rolę pasażera jako pilota, choć i tak wiadomo, że to on przez całą dotychczasową drogę ustalał kurs – mówi prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Jeśli pasażer jest z innej politycznej bajki niż kierowca, to i tak nie ma wpływu na kierunek jazdy. Ale może w każdej chwili zaciągnąć ręczny.
Inwalida zamiast strażnika
Tym ręcznym hamulcem jest oczywiście prawo weta. A każdy, kto zaciągnął nagle dźwignię w trakcie jazdy, wie, że w jej zwolnienie trzeba włożyć sporo wysiłku. Aby odrzucić prezydenckie weto, nie wystarczy bowiem zwykła większość bezwzględna, lecz kwalifikowana (trzech piątych głosów przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów). Sejmowej większości udawało się czasem przełamać sprzeciw głowy państwa (choć np. połowę wet Lecha Wałęsy posłowie odrzucili, mimo że wówczas na podstawie małej konstytucji potrzeba było do tego nie trzech piątych głosów, lecz dwóch trzecich), ale najczęściej była to skuteczna droga do zablokowania zmian. W przypadku Andrzeja Dudy doszło do tego, zawetował dwie z trzech ustaw składających się na tzw. reformę sądownictwa Prawa i Sprawiedliwości. Sejm nawet nie podjął próby głosowania nad odrzuceniem weta, tylko od razu zaczął pracować nad nowymi projektami zgłoszonymi przez prezydenta (co z formalnego punktu widzenia było naruszeniem prawa, bo wymaga ono, by posłowie najpierw zagłosowali nad odrzuceniem weta).
Reklama