DGP: Obecnie testowane jest też e-skierowanie. Polskie przychodnie nie są tak zinformatyzowane jak apteki, więc zapewne przyjmowanie tego rozwiązania nie idzie tak gładko?

Janusz Cieszyński: Prawda. Innym problemem jest to, że wszystkie wystawiające, jak i odbierające skierowania podmioty muszą być podłączone do systemu i posiadać oprogramowanie. W fazie pilotażu okazało się, że nie możemy oczekiwać od wszystkich placówek, że natychmiast dostosują się do nowej rzeczywistości. Stawiamy więc na rozwiązanie hybrydowe – skierowanie jest wystawiane elektronicznie i zapisywane w systemie, ale pacjent dostaje druk, który ma taką samą funkcję jak papierowe skierowanie. Pół żartem, pół serio – istnieje coś takiego jak papierowe e-skierowanie.
Po co taka hybryda?
Bo nie do przyjęcia byłaby sytuacja, w której pacjent nie może zrealizować skierowania w dowolnym podmiocie. Jednocześnie, chociaż nie jest to niezbędne, niektórzy lekarze wciąż drukują pacjentom e-recepty. Ale eliminacja papieru to najmniejsza z wielu korzyści, którą niesie za sobą e-zdrowie.
Reklama
W przypadku e-recepty zainteresowanie chyba przerosło wasze oczekiwania, bo na początku infrastruktura techniczna nie była w stanie udźwignąć ruchu.
To typowa sytuacja przy wdrażaniu jakiegokolwiek systemu elektronicznego, nie tylko w służbie zdrowia. Dziś zaledwie 3 proc. recept jest wystawianych w dawnej formie. I dobrze, że nadal jest możliwość wystawienia tradycyjnej, bo jeżeli rozwiązania technologiczne miałyby wykluczać pacjenta z możliwości uzyskania świadczenia nawet od jednego lekarza, to byłoby nie do przyjęcia.
A kiedy w Polsce będzie powszechny system elektroniczny do zapisów na wizyty? Bo dodzwonienie się na infolinię niektórych przychodni graniczy z cudem. A stanie w kolejce bladym świtem też nie dla każdego jest możliwe.
System ma ruszyć w 2021 r. i mamy już na to 120 mln zł pozyskanych środków europejskich. Ale to nie jest wyzwanie technologiczne, tylko przede wszystkim organizacyjne. Sam system rezerwacji to jedno, a drugie – placówka musi być gotowa na to, aby obsłużyć przyjęcia na określone godziny i zastąpić tym ustawiającą się jeszcze przed jej otwarciem kolejkę. System zakładałby też wysyłanie powiadomień o nadchodzących wizytach i przypomnienia o możliwości ich odwołania. Szacuje się, że takie sygnały do pacjenta pozwalają wyeliminować nawet połowę „pustych” wizyt, czyli takich, gdy osoba nie zjawiła się, a co za tym idzie liczba zrealizowanych porad czy zabiegów wzrośnie nawet o kilkanaście procent.
Podczas pandemii szeroko wykorzystywana jest również telemedycyna. Tylko zdarzają się przypadki kuriozalne. Ktoś zrywa więzadła w kolanie i proponuje mu się e-wizytę.
Teleporada powinna być przede wszystkim wstępem do pełnej porady lekarskiej. Choć jest wiele kwestii, które podczas wizyty na odległość można załatwić. Przeprowadziliśmy też badania satysfakcji pacjentów, którzy korzystali z porady lekarza rodzinnego na odległość, i średni wynik to osiem w dziesięciopunktowej skali.
Czy w trakcie pandemii udało się wprowadzić jakieś rozwiązania, które będą korzystne po jej zakończeniu?
Na pewno udało się upowszechnić teleporady. Ruszyliśmy też z e-wizytami, które do dźwięku dodają też warstwę wideo. Platforma dająca każdej poradni możliwość udzielania wideoporad powstanie właśnie na bazie rozwiązania, które uruchomiliśmy w trakcie epidemii.
Wygląda na to, że przy informatyzacji ma się pan czym pochwalić, choć nikt nie utożsamia pana z tymi osiągnięciami. Odmiennie niż przy kwestii zakupów podczas pandemii, które dały panu złą sławę. Może czas odpuścić?
Ja nie mam w zwyczaju odpuszczać.