Jak łatwo zauważyć, w Polsce partie nie wygrywają wyborów, lecz władzę otrzymują te ugrupowania, które w oczach wyborców przegrywają najmniej, dokonując najrzadszych autokompromitacji. Przez ostatni rok wydawało się, że kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości tak mocno uparło się, żeby przegrać kolejne wybory, iż już nic na tym świecie nie da rady go powstrzymać. Lista fascynujących swą obłędną konsekwencją i regularnością strzałów w stopę jest długa. Rozpoczynają ją wybory kopertowe i piątka dla zwierząt. Nieco niżej znajduje się zamówiony w Trybunale Konstytucyjnym wyrok zaostrzający prawo aborcyjne, który w środku epidemii sprowokował najliczniejsze od 1981 r. protesty uliczne. Ostatnio dodano, przy okazji olbrzymiej kasy z europejskiego Funduszu Odbudowy - Polski Ład. Jest on tak skomplikowany, że boją się go nawet ci najwięcej na nim zyskujący. Listę podsumowuje lex TVN i pozbycie się stabilnej większości w Sejmie poprzez rozbijanie od roku stronnictwa Jarosława Gowina oraz wypychanie go ze Zjednoczonej Prawicy. Trzymając się konsekwentnie strategii: „zamienił stryjek siekierkę na kijek” szefostwo PiS z taką zaciętością waliło we własne stopy, że momentami nawet twardy elektorat partii nie potrafił stłumić odruchowego jęku podczas oglądania tej masakry.

Reklama

Grupka imigrantów w Usnarzu Górnym

Aż jakieś dwa tygodnie temu nieopodal Usnarza Górnego pojawiła się grupka migrantów twierdzących, że są uchodźcami. Wówczas środowiska polityczne i media szczerze pragnące zagłady Jarosława Kaczyńskiego i jego obozu politycznego zaczęły robić co w ich mocy, by go ocalić (nawet przed samym sobą).

Zaczęło się niewinnie. Oto trzymana po białoruskiej stronie granicy grupa ludzi nie ma możliwości odwrotu, bo pilnują ją służby mundurowe prezydenta Łukaszenki. Gra on tymi nieszczęśnikami ze stroną polską w tradycyjną amerykańską zabawę: w „kurczaka”. Kto pierwszy ustąpi ten „kurczak” (cykor, tchórz). Polski rząd przyjął wyzwanie na łukaszenkowskich regułach, bez próby ich zmiany. W efekcie im dłużej trwa „zabawa w kurczaka”, tym większy jest stopień okrucieństwa wobec przetrzymywanych na granicy. W tej pułapce ustąpienie i potraktowanie migrantów zgodnie z zasadami Konwencji Genewskiej (umieszczenie w ośrodku zamkniętym, weryfikacja czy są uchodźcami, ewentualna deportacja) rodzi groźbę, że natychmiast na białoruskiej granicy zostanie zainstalowanych kilka kolejnych grup „uchodźców”. Łukaszenka, będzie miał zaś niewątpliwe powody do ogłoszenia sukcesu. Polski rząd, skoro przyjął reguły gry, musi teraz wybierać między wizerunkiem „bezdusznych okrutników” a „cykorów ustępujących dyktatorowi”.

Acz Polska, która nie wchłonęła dotąd olbrzymiej liczby emigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, mogła sobie pozwolić na odrobinę humanitaryzmu wobec obcych przed nadchodzącymi czasami, które zapowiadają się wyjątkowo paskudnie.

Reklama

Frasyniuk i Jachira...

Szczęściem dla rządzących rozpoczęła się wspominana już akcja ratunkowa środowisk opozycyjnych. Tragedia grupki migrantów koło Usnarza Górnego w kilka dni zamieniła się w mediach w operetkową farsę. Do organizacji próbujących nieść wsparcie migrantom zaczęli dołączać politycy oraz „autorytety moralne” opozycji ale tak, że zagwarantowali cały weekend medialnych fajerwerków. Kilka z nich okazały się wyjątkowej urody.

Kiedy zatem dawna legenda podziemia, a potem przewodniczący Unii Wolności Władysław Frasyniuk określa pilnujących granicy żołnierzy mianem: „watahy psów” oraz „śmieci”, działacze wrocławskiego PiS powinni dyskretnie podesłać mu dobry koniak. Powodów do tego jest sporo. Co by nie zrobić i tak autor bezrozumnego bluzgu kojarzy się wszystkim z Platformą. Poza tym występował w TVN, gdzie rozmawiający z nim redaktor gorliwie podpowiadał na co jeszcze powinien Frasyniuk bluznąć. Tymczasem Polacy mają wielką słabość do swoje armii. Staje się ona tym większa, im bardziej czasy zaczynają robić się niebezpieczne, ponieważ wówczas to żołnierze dają jakąś namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Zwłaszcza, jeśli na wschodniej granicy koczowałoby już nie trzydziestu lecz 30 tys. desperatów marzących o przedarciu się do lepszego świata. Niemożliwe? Jeszcze wiosną Litwini byli przekonani, że niemożliwe. Dziś w pośpiechu wzdłuż całej granicy z Białorusią stawiają wysoki, stalowy płot, ozdobiony drutem kolczastym. Tymczasem Internet nie zapomina, więc przekomarzanie się Władysława Frasyniuka z Grzegorzem Kajdanowiczem będzie wracało jak stary, dobry przebój. Tym częściej, im więcej grup emigrantów z Afryki i Iraku, czy uchodźców z Afganistanu i Syrii przedrze się na polską stronę.

Dobre wino od wrocławskich działaczy PiS należy się z kolei Klaudii Jachirze za poinformowanie za pośrednictwem Twittera wszem i wobec, iż „Polacy tak samo pomagają uchodźcom, jak kiedyś Żydom w czasie wojny”. Mrugnięcie jednym okiem do wyborców, że są takimi trochę szmalcownikami na pewno wprawi ich w zachwyt. Podobnie jak Janusz Lewandowski (ten od Programu Powszechnej Prywatyzacji) troszczący się na YouTube o „hańbiony polski mundur”. Jeszcze kilka dni tej operetkowej farsy, a nikt już nie będzie miał głowy do grupki migrantów koło Usnarza Górnego.

Zwrot w polityce imigracyjnej UE. Środowisko PO nie ma o tym pojęcia?

Widać też, że ludzie ze środowiska najbardziej proeuropejskiej partii w Polsce nie mają bladego pojęcia, jakie zmiany zaszły na Starym Kontynencie przez ostatnie 5 lat. Polityk, który dziś głośno powie do emigrantów (cytując Angelę Merkel) „herzlich willkommen” (serdecznie witamy), a wyborcom „Wir schaffen das!” (zrobimy to/damy radę) w najlepszym razie szybko znajdzie się na zupełnym marginesie sceny politycznej. Dlatego tydzień temu Emmanuel Macron obiecał obywatelom chronić Francję „przed znaczącymi przepływami migracyjnymi”, bo chce wygrać nadchodzące wybory prezydenckie. Dlatego to samo de facto obiecują wszystkie znaczące partie w Niemczech, bo aż 62 proc. ankietowanych boi się powtórzenia kryzysu z 2015. Dlatego Grecja buduje właśnie mur na granicy z Turcją. Dlatego rząd Hiszpanii wysłał wojsko do Ceuty, aby przepędzić z afrykańskiej enklawy migrantów (jakoś żaden hiszpański polityk nie nazwał wówczas wykonujących rozkazy żołnierzy „śmieciami”). Dlatego w poniedziałek premier Szwecji Stefan Löfven obiecał, iż w listopadzie poda się do dymisji i zrezygnuje ze stanowiska szefa partii socjaldemokratycznej. Czym nikogo nie zaskoczył, bo w Szwecji do władzy prze antyimigrancki blok prawicowych ugrupowań. Socjaldemokraci pozbywają się więc obciążającego ich wizerunkowo premiera, który po 2015 r. wpuścił do kraju zbyt wielu obcych.

Zwrotowi w polityce migracyjnej w UE o 180 stopni towarzyszy przyzwolenie mediów. Nikt już nie robi bezpośrednich transmisji telewizyjnych choćby z obozów deportacyjnych w Libii, gdzie są odsyłani migranci wyłapywani codziennie na Morzu Śródziemnym. A mogłyby być ciekawe, bo wedle raportu Amnesty International z połowy lipca tego roku są dowody: „wstrząsających naruszeń, w tym przemocy seksualnej wobec mężczyzn, kobiet i dzieci” mających miejsce w libijskich ośrodkach deportacyjnych. Opisy niewolniczej pracy, tortur i gwałtów na emigrantach, którym nie udało się przedrzeć do Europy, mało kogo na Starym Kontynencie obchodzą. Jakby to mogła napisać posłanka Jachira: „Mieszkańcy Europy Zachodniej tak samo pomagają uchodźcom, jak kiedyś Żydom w czasie wojny”. Co najwyżej robiąc ostatni wyjątek dla ewakuowanych z Afganistanu.

Z tego powodu ani Komisja Europejska ani rządy państw UE nie wywierają jakiejkolwiek presji na Warszawę w kwestii postępowania wobec migrantów koczujących nieopodal Usnarza Górnego. Trwa aprobujące milczenie i cicha radość, że tym razem kłopoty z niechcianymi przybyszami ma ktoś inny.

Kryzys, mimo formy, wcale nie jest operetkowy

Skoro więc w Polsce opozycja postanowiła (jak zawsze) ustawić się w kontrze do PiS i potępiać zatrzymywanie na granicy obcych, ustawia się tym samym po raz pierwszy w kontrze wobec całej Unii Europejskiej. Po czym wydaje się tym niepomiernie zaskoczona. No może poza Donaldem Tuskiem trzymającym się z dala od całej afery. Jednak najwyraźniej nie udało mu się zapanować na wpakowaniem się Platformy w kryzys wizerunkowy. Ponieważ za sprawą kilku osób ma już „gębę” partii wspierającej emigrantów. Wizerunek stronnictwa chroniącego granice III RP zaanektował dla siebie PiS.

Nim więc na dobre u wschodnich rubieży III RP zaczął się kryzys migracyjny mamy konkurs dwóch kryzysów wizerunkowych. Bezduszni okrutnicy z PiS vis-à-vis wspierający obcych i wojnę hybrydową Łukaszenki naiwniacy z PO. Rozgrywkę rozstrzygnie to, czy wygra współczucie wobec cierpień emigrantów, czy lęk przed nimi. Tu decydujące znaczenie będzie miało to, czy cierpień na polskiej granicy doświadczy jedna lub góra kilka grupek przybyszy, czy zacznie ich sukcesywnie przybywać. Wtedy współczucie przesłoni strach przed obcymi (co już nastąpiło w Europie Zachodniej). W tym punkcie wiele zależy od tego, czy uruchomiony przez prezydenta Łukaszenkę most powietrzny z Irakiem nadal zapewni przypływ kilku tysięcy emigrantów tygodniowo. Jednak prawdziwą władzę, co do tego czy przerzucać z Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji Środkowej nad Bug naprawdę liczne transporty „uchodźców”, dzierży Władimir Putin. Jaka będzie jego decyzja wyznaczą polityczne plany wobec Europy Środkowej i Zachodniej. Ten fakt sprawia, że trwający w Polsce spór wokół migrantów koczujących nieopodal Usnarza Górnego mimo formy nie jest wcale operetkowy.