Chodzi mi o ciekawe współistnienie dwóch przeciwstawnych tendencji w tworzeniu nazw geograficznych dotyczących obcych krajów. Każda z tych tendencji ma logiczne uzasadnienie, ale sprawy nieraz ocierają się o sytuacje konfliktowe (np. spory o nazewnictwo polskie na Litwie).
Starsza tendencja to zachowywanie tradycyjnych nazw obcych miast znanych często z dawnych tradycji. Polska terminologia geograficzna obfituje w nie. Od wieków piszemy i mówimy: Rzym, Paryż, Wiedeń, a nie: Roma, Paris, Wien, jak piszą (wymawiając: Roma, Pari, Win) mieszkańcy tych miast. To egzonimy. Nazwy tego typu są cenne - świadczą o starych kontaktach między poszczególnymi krajami. A stara znajomość ma tę przewagę nad nową, że zawiera cenną wartość długiego, wielopokoleniowego doświadczenia, przewidywalności. To ułatwia wzajemne zrozumienie.
Pamiętam, jak mój znajomy Francuz zachwycił się informacją, że Polacy na rzekę przepływającą przez Paryż mówią Sekwana, jak starożytni Rzymianie. Bo to znaczy, że my o Francji słyszeliśmy od dawna.
Reklama
Autor jest językoznawcą, orientalistą, członkiem Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Polski