DGP: Co się panu nie podoba w ceramice z Bolesławca? Śledzący pana na Twitterze regularnie czytają, że Bolesławiec to obciach, a ludzie z klasą – czyli tacy jak pan – gustują raczej w porcelanie z Ćmielowa…

Reklama
Easy Rider: Irytuje mnie, że jednym z popkulturowych symboli polskiego designu stała się dość prymitywna, ludowa ceramika niemiecka, niemająca w zasadzie nic wspólnego z polską tradycją ceramiczną, a w szczególności z unikalnymi na skalę światową osiągnięciami artystycznymi polskiej porcelany. To dobra metafora naszej transformacji. Tak, mamy sukces rynkowy. Ludzie kupują ten cholerny Bolesławiec na potęgę, i Polacy, i turyści. CIA zamawia sobie talerze z Bolesławca. Fajnie, że jest jakaś rozpoznawalna polska marka. Ale dlaczego tą marką stało się coś, co z Polską ma tak niewiele wspólnego, i dlaczego popularność tej marki przyczynia się do upadku i zapomnienia dużo oryginalniejszej i autentycznie naszej tradycji?
No właśnie, dlaczego?
Bo państwo zawiodło i zostawiło te sprawy wolnemu rynkowi. Nie czuło się powołane do ochrony naszego dziedzictwa kulturowego. Nie mówię tu o podtrzymywaniu przy życiu jakiejś cepeliady. Klasyczne, modernistyczne wzory wybitnych twórców polskiej porcelany – Tomaszewskiego, Orthwein, Naruszewicza – żyją jeszcze tylko dlatego, że Adamowi Spale udało się je przejąć i stworzyć AS Ćmielów. Prywatnie! Państwo się na to, generalnie, wypięło. Popularność Bolesławca to wynik makdonaldyzacji kultury, zresztą opartej na tym, że sprzedaje się to, co ma dobry marketing, a nie to, co ma wartość artystyczną i użytkową. To zresztą, nie da się ukryć, trend globalny. Złota epoka modernistycznego designu, który był w moim przekonaniu równie ważnym osiągnięciem kultury europejskiej co renesans, dobiegła końca.
Dla jednych wartość ma Ćmielów, dla innych Bolesławiec. Pisze pan o nich anonimowo i właściwie Bolesławiec mógłby się zastanawiać, czy pan nie jest po prostu influencerem na usługach konkurencji.
To kwestia gustu. A gust to nie jest rzecz subiektywna. McDonald’s jest obiektywnie kiepskim jedzeniem, nawet jeśli komuś smakuje. Coś by to zmieniało, gdybym wyrażał opinię pod nazwiskiem? To jest szersze pytanie o wiarygodność w sieci, która – moim zdaniem – jest zupełnie niezależna od tego, pod jakim awatarem występujesz. Wiarygodność w mediach społecznościowych buduje się od zera. Z tego często sobie nie zdają sprawy ludzie, którzy przychodzą na Twitter z jakąś pozycją zbudowaną w innej przestrzeni. Media społecznościowe wytwarzają własną subkulturę, w której jesteś oceniany według tego, jak się zachowujesz tu, a nie gdzieś indziej. Możesz być bardzo znanym publicystą, ale jeśli tego nie zrozumiesz, to nie zbudujesz tu wiarygodności.