Ilu jest w Europie pożytecznych idiotów?
Wśród polityków?
Tak.
Chwilowo mniej. I to jest dobra wiadomość. Oczywiście mogłoby ich w ogóle nie być. Ale nie każde państwo graniczy z Rosją. Jeśli zamiast niej ma się Ocean Atlantycki, to naiwność nic nie kosztuje. Włosi też raczej nie będą nigdy częścią Imperium Rosyjskiego, a Niemcy były nim częściowo. Ale niektórym chyba się spodobało, bo do dziś wielu ma niezrozumiałą wyrozumiałość dla Rosji.
W 2014 r., po aneksji Krymu przez Rosję, w „New York Timesie” napisał pan, że Gerhard Schröder i inni zachodni politycy to pożyteczni idioci Putina. Teraz, jako ekspert think tanku Niemiecka Rada ds. Stosunków Międzynarodowych (DGAP), punktuje pan kłamstwa kanclerza Olafa Scholza w sprawie Rosji i wojny w Ukrainie.
Jeśli chodzi o samą radę, to jest bardzo lojalna wobec mnie i wszystkie krytyczne opinie na temat kanclerza i niemieckiej polityki przedrukowuje u siebie bez mrugnięcia okiem. Prawda jest taka, że Scholz bardzo wypacza opinie o samych Niemczech w sprawie wojny w Ukrainie, kluczy na potęgę. Powstał nawet czasownik „scholzen”, czyli obiecywać i nie wykonywać. W zasadzie każdego dnia kanclerz jest przyłapywany na kłamstwach przez media, które od lewa do prawa są dość stanowcze i pryncypialne w sprawie pomocy Ukrainie. Scholz na początku w odniesieniu do wojny w Ukrainie używał określenia „strefa konfliktu”. Nie było w tym agresora, czyli Rosji, i ofiary, czyli Ukrainy, tylko dwie skonfliktowane strony.
Bał się narazić Putinowi.
Doszło do groteskowej sytuacji, gdzie niemiecki biznes zbrojeniowy informował publicznie, że jest gotowy, choćby już następnego dnia, wysłać ciężki sprzęt do Ukrainy, a kanclerz tego nie zauważał. Zaczęły się nawet spekulacje, czy Kreml nie ma jakichś haków na Scholza. Ogólnie rzecz biorąc, to może być historyczny błąd Niemiec, który podważy do nich zaufanie ciężko wypracowane po II wojnie światowej. I to mimo nacisku prasy, większości społeczeństwa, CDU, Zielonych, liberałów, a nawet części samej SPD.