Michał Potocki: W 2014 r. wydawało się, że rosyjska propaganda ma ogromną przewagę nad ukraińską. Nie mówię już o Zachodzie, ale nawet w Polsce wielu odbiorcom wydawało się, że sytuacja na Donbasie nie jest jednoznaczna, że może faktycznie istnieje tam silny ruch separatystyczny, który walczy o swoje prawa. Teraz jest odwrotnie: rosyjski przekaz jest na niskim poziomie, zaś ukraiński jest sprawny i przekonujący. Co się zmieniło?

Reklama
Wiktor Trehubow: Tak, ich propaganda jest słaba, i to nawet ta, która ma działać wewnątrz kraju. Co się zmieniło? Wytłumaczę to przez analogię z rynkiem muzycznym. Nie da się stworzyć poważnego rynku, jeśli w danym kraju nie słucha się muzyki określonego gatunku. Dlaczego ze Szwecji pochodzi masa bardzo popularnych grup? Bo tam wszyscy słuchają metalu. Gdyby Rosja chciała rzucić Szwecji wyzwanie pod względem liczby i jakości zespołów grających ostrego rocka, nic by z tego nie wyszło, bo w tym kraju popularny jest szanson i rap. To samo z propagandą: twoi odbiorcy z czasem głupieją, więc zaczynasz pracować z coraz głupszym audytorium. W pewnym momencie nie możesz już działać na ludzi rozumnych, bo cała machina jest zaangażowana w przekonywanie głupich. Przez pewien czas Kremlowi udawało się uciekać od tego problemu, bo do pracy z odbiorcą zagranicznym wynajmowali zagranicznych specjalistów. Kiedy jednak Rosja stała się dla nich zbyt toksyczna, to pouciekali, a światem zajmują się teraz ci sami ludzie, którzy dotychczas nadawali na Rosję. Nie dość, że sami są idiotami, to jeszcze przyzwyczaili się do przemawiania do idiotów. Śledzę rosyjskie kampanie informacyjne od 2004 r. Już w 2008 r. było widać upadek, już wtedy dźwięk zaczął im się rozjeżdżać z obrazem. Mój ulubiony przykład dotyczy wojny z Gruzją. Zza kadru narrator opowiada, że oto widzimy zrujnowane Cchinwali (stolica samozwańczej Osetii Południowej - red.), tymczasem na obrazku widać tabliczkę „szkoła średnia w Dmanisi”, którą od Cchinwali dzieli jakieś 10 km, co w warunkach gruzińskich ma ogromne znaczenie. Ten upadek trwał i w pewnym momencie kłamstwa Kremla przestały przemawiać do Zachodu, choć wciąż trafiają do odbiorcy z krajów afrykańskich i Indii. Wystarczy wejść na dowolną stronę jakiejś afrykańskiej czy indyjskiej gazety na Facebooku, by poczytać prorosyjskie komentarze.
To jest widoczne zwłaszcza we francuskojęzycznym internecie.
W anglojęzycznym też. Rosja zaczęła aktywnie oddziaływać na dawne kolonie francuskie, ale też na Indie i Afrykę Południową. Na szczęście państwa afrykańskie nie mają wielkiego wpływu na nasz konflikt.
W 2013 r. byłem w siedzibie rządowej "Rossijskiej gaziety", która przygotowywała wtedy różnojęzyczne wkładki do wiodących gazet świata. Robiło to wrażenie nie tylko finansowym rozmachem, lecz także tym, że artykuły dla odbiorców zagranicznych były dopracowywane przy współpracy z miejscowymi redaktorami w najdrobniejszym szczególe. Włącznie z niuansami w rodzaju takich, że anglosaski czytelnik woli krótsze zdania, a niemiecki - wielokrotnie złożone. Coś się w tej profesjonalnej maszynce popsuło.
Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że aktywizacja propagandy na początku inwazji nic nie dała. Częściowa w tym zasługa odbiorców, bardziej wyrobionych niż dawniej. Ukraińcy zaczęli zadawać sobie pytania, jakie jest źródło danej informacji. Ewolucja. Najpierw napis na murze wywoływał szok, a potem ludzie zaczęli się zastanawiać, kto i po co to napisał. W Ukrainie wyrosło nowe pokolenie dobrze radzące sobie z angielskim. Co ciekawe, istnieje u nas wyraźna różnica w poziomie komunikacji wewnętrznej i zewnętrznej. Ta na użytek wewnętrzny jest słabiutka, za to dla odbiorcy zagranicznego wychodzi bardzo dobrze.