Powinni po prostu być dobrzy nauczyciele i dobrzy studenci. A to jest uzależnione od wiedzy, pieniędzy i cyfr, a cyfry te to przede wszystkim liczba studentów, jakimi sensownie, osobiście oraz z uwagą może się zająć nauczyciel akademicki. Być może na pierwszym (ewentualnie drugim) roku jest to mniej ważne, ale potem jest kluczowe.

Reklama

Natychmiast nasuwa się wniosek, że istnieje w tym zakresie zasadnicza i niepokonywalna sprzeczność między jakością i ilością. I rzeczywiście tak jest. Dopóki będziemy liczyli ilość studentów, tak jak się liczy urobek węgla w kopalni, to będziemy (jak podobno jesteśmy) najlepsi w Europie. Nie ma to jednak żadnego sensu. Wiem, że w naszych czasach wyższe wykształcenie staje się coraz bardziej powszechne, ale to tym bardziej argument za wprowadzeniem wyższego podwójnie wykształcenie, czyli form - nie bójmy się słowa - elitarnych. Osobna kwestia dotyczy finansowania tych elitarnych form nauczania i nie będę się w nią wdawał poza stwierdzeniem, że mogą być to pieniądze państwowe, samorządowe i każde inne, aby pozwolono bardzo dobrym uniwersytetom kształcić tylu tylko studentów, ilu naprawdę można wykształcić, a nie jak jest obecnie, by budżet uczelni w znacznej mierze zależał od liczby studentów.

Na masówkę poszła Sorbona, uniwersytety włoskie i niektóre niemieckie, co spowodowało dramatyczny upadek jakości nauczania. Trzeba się zatem pogodzić z tym, że za chwilę "zwyczajny" dyplom wyższej uczelni stanie się odpowiednikiem matury i dopiero "prawdziwy" dyplom będzie znaczył więcej. Praktycznie ten problem można rozwiązywać na wiele sposobów, trzeba jednak uwzględnić warunki niezbędne i te tylko wymienię:

* Możliwość zupełnie swobodnego układania programu studiów przez autonomiczne, ale i w pełni odpowiedzialne uczelnie. Obecnie w teorii program ustalają urzędnicy odpowiedniego ministerstwa. Po skutkach ich poznacie: jak się okaże, że dany uniwersytet nie spełnia postawionych przez siebie samego zadań, to można będzie wyciągać konsekwencje.

Profesor powienien uczyć kilku do kilkunastu magistrantów i kilku doktorantów. Nauczanie na więcej niż jednej uczelni powinno być wykluczone, co oznacza oczywiście odpowiednio wyższe pensje dla profesorów "elitarnych" szkół wyższych. A ponadto państwo, miasto, czy Bóg wie kto, powienien umożliwiać zatrudnianie na przykład w Warszawie świetnego uczonego z Zielonej Góry. Dzisiaj jest to niemożliwe, bo kto zamieni willę w Zielonej Górze na 45 metrów w Warszawie? Zaś profesor dojeżdżający to pół lub mniej profesora.

Dobór studentów do takich "jakościowych" szkół wyższych powinien być odmienny niż obecnie obowiązujące szatańskie zasady stopni z matury państwowej. Ich eliminacja po pierwszym roku powinna być także bardzo surowa. Wychodzę tu z założenia, które często stosuję w praktyce (na przykład nie sprawdzając, czy student a nuż nie popełnił plagiatu), a które sprowadza się do tego, że to przecież studenci przychodzą się kształcić i mądrzy to robią, a głupimi oraz leniwymi nie warto się zajmować.

Uczenie studentów nie może być ani w konflikcie ani czynione obok pracy naukowej. Jeżeli jedno drugiemu przeszkadza, to znaczy, że uniwersytet lub profesor jest kiepski. Tylko ten profesor, który pracuje intensywnie naukowo ma studentom coś do powiedzenia, a często od nich uzyskuje bodźce i inspiracje. Jeżeli ktoś nie lubi uczyć lub nie lubi studentów, niech idzie pracować na pocztę.

Reklama

Absolwenci takich szkół będą bardzo łatwo znajdowali pracę, tak jak absolwenci prawa po Harvardzie. Konkurencja zatem będzie nieunikniona, ale to od doktorów i profesorów zależy, czy potem pracodawcy się nie zawiodą. Czy społeczeństwo się nie zawiedzie.

Wszystkie moje uwagi sprowadzają się przecież do tego, że musimy, my Polacy, my ludzie Zachodu, my obywatele świata, walczyć o jakość jak o niepodległość. Każe ustępstwo z jakości na rzecz ilości - o ile nie dotyczy szkół wyższych o charakterze zawodowym - jest zbrodnią. Naturalnie zawsze będzie mnóstwo marnych uniwersytetów, ale poziom nauki i poziom kraju nie od nich będzie zależał, lecz od tego, czy są te naprawdę bardzo dobre. Jeżeli utrzymają się tendencje, jakie narzucają czy chciałyby narzucić instytucje państwowe, to jakość zginie. Teraz w dodatku każdy wybitny profesor może z łatwością wyjechać na lata czy na stałe za granicę. Czy Polska może sobie jednak na to pozwolić? Czy chcemy, by nasz kraj zdominowała post-uniwersytecka, magisterska półinteligencja? Jeżeli nie, to musimy odwrócić cały porządek szkolnictwa wyższego i zacząć patrzeć od góry, od szczytów i z troską o nielicznych.