Teraz okazuje się, że nie. Wprawdzie żadne decyzje jeszcze nie zapadły, ale już teraz widać, że szykuje się potężne kontruderzenie. O nieopłacalności gazociągu zaczyna przebąkiwać polski ewentualny wykonawca projektu Gaz-System, sygnalizując, że gazociąg może być nieopłacalny. Również Litwini kręcą nosem, bo mają w planie budowę terminalu gazu płynnego podobnego do tego, który powstaje w Świnoujściu. Uważają, że to terminal, a nie rura z Polską, zapewni im bezpieczeństwo energetyczne.
Wygląda na to, że nasz kolejny wielki transgraniczny pomysł właśnie odchodzi do historii. Pada tak jak kilka innych ważnych koncepcji – gazociąg z Norwegii, wydłużenie do Polski ukraińskiego rurociągu Odessa – Brody, budowa z Litwinami elektrowni atomowej.
Problem nie polega na tym, że wszystkie te inwestycje były nieopłacalne, bo żadna z nich nie doczekała się rzetelnego biznesplanu. Projekty te były dezawuowane, zanim ruszyły studia nad ich opłacalnością. Tak było z Norwegami i z Ukraińcami. Krytyka inwestycji przez firmy budujące rurociągi lub sprowadzające surowiec nie jest zaskakująca, bo ich zarządy mogą mieć własne koncepcje rozwoju biznesu, perspektywa ich działań zazwyczaj sięga kilku lat. Zupełnie inny horyzont czasowy powinno mieć państwo. Jego perspektywa nie może ograniczać się do kadencji, ale co najmniej do jednego pokolenia. Jeżeli biznes ważny dla Polaków ma funkcjonować na granicy opłacalności, państwo ma narzędzia, by dla firm nie był on kulą u nogi.
Zwłaszcza że w przypadku transgranicznych projektów energetycznych państwo polskie nie jest zdane tylko na siebie. Gazociąg z Litwą to element wielkiej europejskiej układanki, która ma zapewnić bezpieczeństwo regionowi. Unia da na to pieniądze, zwłaszcza że to ona ułożyła plan włączenia Polski i krajów bałtyckich w europejski system energetyczny.
Reklama
My też o to zabiegaliśmy. Jeżeli legnie w gruzach kolejny ambitny program, będzie to oznaczało, że nie traktujemy poważnie ani siebie, ani Unii.