Są tacy, którzy mówią, że Jan Rokita zrobił to, co zrobił, bo miał dość bycia na marginesie w Platformie. Są tacy, którzy uważają, że zrobił to, co zrobił, bo po wyborach nieunikniona będzie koalicja PO-LiD, której on nie chce. Są tacy, którzy mówią, że Rokita zrobił to, co zrobił, bo bał się przegranej ze Zbigniewem Ziobrą. Cóż, ja uważam, że Rokita zrobił to, co zrobił, dokładnie z tych powodów, o których sam powiedział.
Dlaczego tak uważam? Z dwóch powodów. Po pierwsze, obserwując Rokitę od osiemnastu lat, nigdy nie zarejestrowałem przypadku, by przemawiał kłamliwie, zachował się niegodnie, niegodziwie i podle. Po drugie, słuchając go, dostrzegłem w nim klasę, godność i dobry styl, czyli dokładnie to, czego brakuje mi w polskiej polityce opanowanej przez ludzi bezwzględnych i cynicznych, a często żałosnych i miernych. Z Rokitą nie zgadzałem się po wielekroć.
Czasem irytował mnie swym dydaktyzmem i nieznoszącym sprzeciwu tonem. A jednak nigdy nie straciłem do niego grama szacunku, jaki zyskał w moich oczach, gdy przestał być głosem nadającym swe korespondencje dla RWE, a zaczął być twarzą OKP, później Unii Demokratycznej, rządu Hanny Suchockiej, także wtedy, gdy był na marginesie w AWS, a potem, gdy znalazł się na marginesie w PO. Wierzę więc w to, co mówi Rokita - jego żona wylądowała w obozie wroga, a on nie chciał popaść w konflikt interesów, czy dokładniej w konflikt ról - męża i ważnego, nawet jeśli marginalizowanego polityka PO.
Droga Rokity na margines czy poza margines polskiej polityki zaczęła się jednak wiele miesięcy temu, gdy próbowano go wypchnąć poza PO, na co - z wynikającą z miłości do męża i ze swego temperamentu furią - najostrzej reagowała jego żona. Czy Rokita jest politykiem i człowiekiem łatwym? Nie jest. Jest politykiem wybitnym, a czasem bywał też wybitnie trudny.
Jeśli jednak krok po kroku spychano go z PO, to więcej niż o Rokicie mówi to o Platformie. W otoczeniu lidera tej partii było dość miejsca dla cheerleaderów i żołnierzy. Miejsca dla wybitnej indywidualności nie było. Mówi to zresztą wiele nie tylko o PO, ale o całej polskiej polityce, w której zwyciężają albo wodzostwo, albo miałkość.
Co dla Platformy wynika z abdykacji Rokity? Nic dobrego. Nawet nie dlatego że straci wiele punktów w Krakowie. I nie dlatego że z założenia fatalne wrażenie robi sytuacja, gdy jeden z liderów największej partii opozycyjnej, "brat" przewodniczącego, znika 5 tygodni przed wyborami.
Głównie dlatego że historia z Rokitą potwierdza negatywne wyobrażenie o Platformie. Partia ta okazała się za mało sprawna, by nie przegrać dwóch kolejnych wyborów, w których zwycięstwo miała na talerzu. Za bardzo tchórzliwa, by nie przestraszyć się własnego pomysłu zbudowania wielkiego ruchu obywatelskiego. Za mało otwarta, by pomieścić Olechowskiego i Gilowską, Religę i Rokitę.
To wielki upływ krwi. I bardzo widoczny, szczególnie teraz. Jest w Polsce bardzo wielu wyborców, którzy organicznie nie cierpią PiS, ale w żaden sposób nie mogą w sobie wykrzesać grama entuzjazmu dla Platformy. Może i pójdą na nią głosować, ale raczej w poczuciu desperacji niż prawdziwej nadziei.
Może w poczuciu desperacji zostaną w domach. Kto wie, czy wielu z nich nie zostanie w domach właśnie w efekcie zniknięcia Rokity, nawet jeśli wcale nie podobały im się "szarpanie cuglami" czy "Nicea albo śmierć". A Rokita zadał Platformie tym bardziej bolesny cios, im bardziej zachował się z klasą i godnością. Bo przecież w innym wypadku już wylewano by na niego kubły pomyj, że taki bez klasy, niewdzięczny, mściwy.
Co odejście Rokity oznacza dla polskiej polityki? Kilka rzeczy złych i jedną dobrą. Odchodzi wybitny polityk, odchodzi świetny śledczy (a jest co śledzić), odchodzi wybitny intelektualista i świetny mówca. Co w takim razie jest wiadomością dobrą? Ano to, że klasa i godność, nawet jeśli są w odwrocie, nie zniknęły. Rokita za jakiś czas pewnie wróci. I dobrze. Jest bowiem osobą, która nadaje jakiś głębszy sens nawet nie zgadzaniu się z nią.