Premier, który korzysta teraz z rządowego samochodu, nie myśli na razie o wyrobieniu sobie prawa jazdy, ale nie wyklucza tego w przyszłości. "Nic na tym świecie nie jest pewne, być może kiedyś" - mówi Kaczyński.

Skąd pytanie o prawo jazdy? Premier przyjechał dziś do Olsztyna, gdzie oglądał budowaną właśnie drogę E-16. Dziennikarze zapytali więc, czy szef rządu zna problemy polskich kierowców z własnego doświadczenia.

Reklama

Jarosław Kaczyński mógłby brać lekcje jazdy u brata, Lecha Kaczyńskiego. Pomagać w nauce mogłaby mu także Pierwsza Dama, Maria Kaczyńska. Obecna prezydencka para w czasach PRL miała malucha, i to właśnie żona Lecha Kaczyńskiego najczęściej zasiadała za kółkiem. To, że woziła obu braci, odnotowała nawet w 1978 roku SB.

Kurs bez pancernej limuzyny

Gdyby premier postanowił jednak wyrobić sobie prawko, najwięcej problemu sprawiłby swojej ochronie. Przepisy nie pozwalają bowiem uczyć się w pancernej limuzynie.

"Zaś nauka jazdy, gdyby samochód premiera był osłaniany przez eskortę, nie miałaby sensu" - mówi dziennikowi.pl Włodzimierz Skowroński z warszawskiej szkoły jazdy "Imola".

A że pancerne BMW premiera ciężko byłoby przerobić na samochód dla kursanta - auto musiałoby dostać zestaw pedałów sprzęgła i hamulca czy dodatkowe lusterka - więc Jarosław Kaczyński musiałby, jak zwykły obywatel, jechać szkolnym samochodem po warszawskich ulicach.

Obstawa zostaje z tyłu

I to bez obstawy. "W szkolnym aucie, według przepisów, może być tylko instruktor i kursant. Nie mógłby więc z premierem jechać żaden borowik" - wyjaśnia Skowroński.

Ale to można obejść. Były szef BOR generał Grzegorz Mozgawa ujawnia dziennikowi.pl, że Biuro Ochrony Rządu ma własnych instruktorów jazdy. "Wtedy z premierem usiadłby instruktor, który byłby jednocześnie ochroniarzem" - wyjaśnia i dodaje, że za autem kursanta-premiera jechałby wóz obstawy.

"Wtedy, zgodnie z przepisami ruchu drogowego i zasadami bezpieczeństwa premiera, Jarosław Kaczyński mógłby nauczyć się prowadzić samochód" - dodaje generał Mozgawa.

Indywidualna nauka, ale egzamin wspólny

Premier nie musiałby także chodzić na szkolenia z innymi kursantami. Szkoły nauki jazdy oferują bowiem kursy indywidualne, za niecałe dwa tysiące złotych. A instruktorzy - jak zapewnia Włodzimierz Skowroński - mogliby podjeżdżać nawet przed kancelarię premiera.

Ostatni kłopot BOR miałby z egzaminem teoretycznym.

"Premier musiałby zdawać jak każdy zwykły obywatel, borowiki nie mogą mu towarzyszyć na sali egzaminacyjnej" - wyjaśnia dziennikowi.pl Andrzej Wierzbowski, kierownik Wydziału Realizacji i Nadzoru Egzaminów Państwowych Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Warszawie.