Co zakładał projekt zmiany ustawy o grach i zakładach wzajemnych z 28 kwietnia tego roku? Wprowadzał prawdziwą rewolucję. Otwierał drzwi dla nieograniczonej ekspansji kasyn i salonów z jednorękimi bandytami. Mogłyby one powstawać w każdej miejscowości. Jedynym ograniczeniem byłby wymóg zgody samorządu.
"W nadmorskiej Ustce jest tylko kasyno wojskowe, gdzie można zjeść zupę, drugie danie i napić się piwa. Gdyby zmiany weszły w życie, mogłaby mieć tyle kasyn co Warszawa" - mówił jeden z naszych rozmówców z administracji rządowej.
Nowe przepisy powstały w Ministerstwie Finansów. Pilotował je szef Służby Celnej, któremu podlegają sprawy hazardu. Dlaczego urzędnicy chcieli niemal nieograniczonej liberalizacji przepisów? Swoje racje wyłożyli w obszernym uzasadnieniu do ustawy. Czytamy w nim, że chcieli "zaspokajać rosnące potrzeby ludności w zakresie rozrywki" oraz "uatrakcyjniać turystom spędzanie wolnego czasu". Urzędnicy liczyli też na bliżej nieokreślone zwiększone wpływy do budżetu.
Projekt, choć przygotowywany w zaciszu ministerialnych gabinetów, wywołał jednak wielkie emocje, kiedy trafił do uzgodnień międzyresortowych. Najostrzej zareagowała policja wsparta przez MSWiA. Miażdżącą opinię do resortu finansów wysłał zastępca komendanta głównego policji generał Kazimierz Szwajcowski. "Takie zmiany przyczynią się do problemów z kontrolą państwa nad sferą hazardu i mogą spowodować przejęcie części rynku przez grupy przestępcze. Część z nowo powstałych kasyn może być wykorzystana do prania brudnych pieniędzy" - napisał w opinii przesłanej do resortu finansów 20 maja. Szwajcowski przypominał też, że na tak poważną liberalizację prawa o grach zdecydowali się jedynie Rosjanie i Turcy.
W piątek koło godz. 13 skontaktowaliśmy się ze Służbą Celną, aby dowiedzieć się, po co chce ona forsować kontrowersyjne przepisy.
"Nasze stanowisko się nie zmienia. Minister jasno wyłożył racje w uzasadnieniu do projektu" - odpowiedział Witold Lisicki, rzecznik szefa Służby Celnej Jacka Kapicy. Jednak niespodziewanie w kilka godzin później rzecznik zmienił zdanie i w przesłanym e-mailu do redakcji napisał, że celnicy właśnie wycofali swój projekt: "Protesty zostały uwzględnione". Przekonywał również, że nowelizacja nie została wycofana pod wpływem pytań DZIENNIKA. "Taką decyzję podjęliśmy już pod koniec maja" - przekonywał.
Tyle że "wycofane projekty" jeszcze wczoraj wciąż wisiały na internetowych stronach resortu finansów. Hazard to jedna z najbardziej intratnych branży - według szacunków "Rzeczpospolitej" w ub.r. Polacy wydali na gry około 10 mld zł! Nic dziwnego, że każda próba zmiany reguł w branży budzi wielkie emocje. Obecne prawo jest restrykcyjne: jedno kasyno może powstać na każde 250 tys. mieszkańców, a salon na 100 tys. Zatem Warszawa licząca 1,7 mln mieszkańców może mieć tylko 6 kasyn oraz 17 salonów.
"Hazard ma szkodliwe skutki społeczne. Poza tym trudno kontrolować organizatorów gier, często są to grupy przestępcze. Tak budował swoją potęgę <Pruszków>" - wylicza Marek Biernacki, szef MSWiA w rządzie Jerzego Buzka.
Nasi rozmówcy z policji twierdzą, że gdyby zmiany forsowane przez resort finansów weszły w życie, gangi miałyby ułatwioną drogę do odbudowania pozycji. "To niebezpieczne. Jak ryby w wodzie poczują się wtedy mafiosi. Chodzi o tzw. szybkie, nielegalne, pożyczki na kosmiczny procent. Gracz może szybko stać się własnością bandyty. Poza tym niezwykle łatwo byłoby mafii legalizować majątki" - wyjaśnia oficer CBŚ. Tak właśnie było w latach 90., kiedy kwitły mafie: wołomińska i pruszkowska. Gdy inspektorzy skarbowi badali, skąd bossowie mają pieniądze na wille z basenami, luksusowe auta, ci przedstawiali zaświadczenia o wysokich wygranych z kasyn.
p
Zaczęło się od Jaskierni
Prawo o hazardzie chciały zmieniać wszystkie siły polityczne w Polsce, co stawało się przyczyną niejednej afery. Najlepszym tego przykładem są losy Jerzego Jaskierni, kiedyś wpływowego polityka SLD, którego błyskotliwa kariera legła w gruzach zaledwie pięć lat temu.
Media ujawniły, że jego asystentem społecznym był Maciej Skórka, przedsiębiorca z branży hazardowej. W latach 90. Skórka posiadał tysiące automatów wypłacających niskie wygrane, powszechnych w polskich barach, pubach i dworcach. Interes się jednak skończył, gdy rząd Jerzego Buzka wprowadził restrykcyjne przepisy ograniczające hazard.
Opozycyjni wówczas posłowie SLD - w tym Jaskiernia - głośno domagali się rozluźnienia tych przepisów. Udało się to w 2003 r., kiedy znowu lewica wróciła do władzy. Jaskiernia przeforsował wtedy w Sejmie projekt ustawy, która nie tylko legalizowała automaty, ale też znacznie obniżała podatki, które mieli płacić ich właściciele. Wybuchła afera, a media pisały, że podczas prac nad projektem ustawy mogło dojść do gigantycznej korupcji. Wyszły na jaw również niejasne powiązania Jaskierni i Skórki.
Liberalizować ustawę hazardową chcieli również politycy Prawa i Sprawiedliwości. Latem 2006 r. DZIENNIK napisał, że radykalne zmiany w przepisach o grach losowych szykuje poseł Krzysztof Jurgiel. Projekt miał ułatwić życie bukmacherom oraz zezwolić Totalizatorowi Sportowemu na zakładanie kasyn. Losy tej nowelizacji również były dziwne. Choć pomysł firmowała grupa posłów PiS, to nikt z polityków nie chciał się przyznać do autorstwa tych zmian. Nie skierowali oni również zgodnie z procedurą swoich pomysłów do debaty na forum Sejmu, ale przesłali je bezpośrednio do rządu. Po tym jak o sprawie napisał DZIENNIK, politycy PiS wycofali się z prób nowelizacji ustaw hazardowych.