Ten dokument to opowieść o przyjaźni studentów i opozycjonistów - Stanisława Pyjasa, Bronisława Wildsteina i Lesława Maleszki. Pierwszy został zamordowany przez SB, drugi walczy o wyjaśnienie zabójstwa przyjaciela, trzeciego zdemaskowano jako agenta służb PRL, który donosił na swoich kolegów. Mimo to Maleszka pozostał w redakcji "Gazety Wyborczej". Schowano go w cień z zadaniem poprawiania cudzych tekstów. Czy rzeczywiście robił tylko tyle? W filmie "Trzech kumpli" jest scena, która może dowodzić, że miał jednak wpływ na linię gazety. A "Wyborcza" przed emisją dokumentu zerwała z nim wieloletnią współpracę.

Reklama

56-letni Maleszka mieszka z żoną na eleganckim osiedlu ze strażnikiem przy bramie. Nie ma dzieci, nie ma przyjaciół, ma za to piętno zdrajcy. Tym gorszego, że sprzedającego swoich najbliższych przyjaciół. Wszystko zawaliło się na kilka dni przed 49. urodzinami Maleszki. Do tej pory był bohaterem demokratycznej opozycji, znanym publicystą, autorytetem dla dużej części środowiska dziennikarskiego. 6 listopada 2001 r. jego dawni przyjaciele wydrukowali list otwarty oskarżający go o współpracę z SB.

Sprawa wyszła na jaw dzięki przypadkowi. Wprawdzie już w 2000 r. jeden z prokuratorów badających okoliczności tajemniczej śmierci Pyjasa dowiedział się, że Maleszka był konfidentem donoszącym na swojego zamordowanego przyjaciela, ale ta wiedza nie została upubliczniona. Skończyło się na tym, że Maleszka został wtedy przesłuchany. Jego akta nadal były tajne. Latem następnego roku "Tygodnik Powszechny" wydrukował fragment pracy magisterskiej napisanej przez oficera SB. Dotyczyła ona Studenckiego Komitetu Samoobrony, czyli organizacji, której Maleszka, także Wildstein, byli inicjatorami, a potem najważniejszymi działaczami. Wniosek z artykułu kilka zainteresowanych osób wyciągnęło jeden: to Maleszka był agentem rozpracowującym ich środowisko. Wildstein umówił się z nim na rozmowę. Maleszka nie zaprzeczył oskarżeniu, ale powiedział, że współpracę zerwał w 1980 r. Krótko potem okazało się to kłamstwem, bo donosił aż do upadku komunizmu. Jego dawni przyjaciele zaproponowali, by sam upublicznił swoje przyznanie się. Maleszka nie odpowiedział, dalej pisał teksty prasowe, pojawiał się nawet na uroczystościach rocznicowych. Po kilku miesiącach zirytowani jego bezczelnością dawni działacze SKS napisali list otwarty. "GW" odmówiła publikacji - jak powiedział Adam Michnik - by nie popchnąć Maleszki do samobójstwa. List opublikowali w "Rzeczpospolitej" i od razu zostali zaatakowani przez Krzysztofa Kozłowskiego, który napisał, że go "brzydzi sposób załatwienia sprawy Maleszki". Jednak już kilka dni później Maleszka na łamach swojej gazety przyznał się tekstem "Byłem »Ketmanem«". Kierownictwo "GW" odsunęło go od pisania tekstów. Zajął się ich redagowaniem.

Maleszka zaczął współpracę z SB w 1976 r. jako student polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wildstein i Pyjas byli jego kolegami z roku, razem waletowali w akademikach, pożyczali sobie ubrania, nawet wspólnie trzymali pieniądze na codzienne wydatki.

SB zwróciła na nich uwagę, bo czytali książki spoza oficjalnego obiegu. Maleszka pękł już na pierwszym przesłuchaniu. "Kazali mi wybrać sobie pseudonim. Przypomniał mi się Ketman ze »Zniewolonego umysłu« Czesława Miłosza. Człowiek dwóch religii, który ukrywa swe prawdziwe poglądy, udając osobę lojalną wobec opresyjnej władzy. Wydawało mi się, że taka gra będzie możliwa" - napisał w swoim wyznaniu. Nie licząc kryptonimu Ketman, funkcjonował także jako agent "Tomek" i "Return". Ten ostatni pseudonim został niedawno wykorzystany przez Wildsteina w jego najnowszej powieści jako nazwisko jednego z głównych bohaterów, osoby, której pierwowzorem był właśnie Maleszka.

Słowa "Ketmana" o możliwej grze są najprawdopodobniej kłamstwem. Maleszka nigdy nie próbował grać z SB. Przeciwnie, bezpieka była bardzo zadowolona z jego działalności. Donosił chętnie i z dużą inwencją. Doradzał, jak paraliżować działania SKS i innych grup opozycyjnych. Pisał bardzo dokładne analizy - lista osób, na które donosił, to prawdziwa plejada gwiazd podziemia: od Jacka Kuronia przez Jana Józefa Lipskiego i Adama Michnika do Antoniego Macierewicza. Maleszka donosił nawet na niższych oficerów SB do ich przełożonych, twierdząc, że marnowane są jego zdolności oraz ignorowane rady i sugestie, jak zwalczać opozycję. Bez skrupułów opowiadał też o prywatnych sprawach swoich znajomych.

W swym wyznaniu sprzed siedmiu lat Maleszka napisał, że z powodu splamionego życiorysu programowo nie zabierał głosu w sprawach lustracji i dekomunizacji. Także to jest kłamstwem: skrupulatni badacze znaleźli dziesiątki cytatów z jego publicystyki, gdzie żarliwie piętnował zwolenników otwarcia akt bezpieki. Jak widać, wiedział, o czym pisał.