Zjednoczona Prawica pracuje nad reformą w sądach. Rządzący nie ukrywają, że irytuje ich, gdy SN interpretuje prawo niezgodnie z wolą większości parlamentarnej (jak było choćby w sprawie tzw. ustawy dezubekizacyjnej). Zmiany, przede wszystkim odebranie kompetencji kasacyjnych, byłyby osłabieniem roli Sądu Najwyższego. Ograniczony zostałby jego wpływ na wykładnię i stosowanie prawa. W myśl tych założeń kasacjami zajęłyby się zapewne obecne sądy apelacyjne.
Jak wynika z naszych informacji, koncepcja ta pojawiła się w trakcie rozmów koalicyjnych. Wcześniej w mediach (m.in. w DGP i w „Rzeczpospolitej”) były omawiane pomysły bardziej zdecydowanego okrojenia SN ze stanowisk orzeczniczych. Obecnie najważniejszy z sądów składa się z pięciu izb i docelowo powinien angażować 125 sędziów (dziś nie wszystkie stanowiska są obsadzone). Wśród sędziów SN widać sceptycyzm wobec tych pomysłów. Jednym z zadań ustrojowych SN jest dbanie o jednolitość orzecznictwa, a przy tak okrojonych kompetencjach byłoby to niewykonalne – uważa Dariusz Zawistowski, prezes SN kierujący Izbą Cywilną.
Oficjalnie jednak obowiązuje urzędowa wstrzemięźliwość. "Jedyne informacje, jakie w tej mierze do SN docierają, pochodzą z doniesień medialnych i traktujemy je w kategorii plotek. Nie widzę możliwości, by poważnie traktować te doniesienia i zajmować względem nich merytoryczne stanowisko" - odpisał nam rzecznik prasowy SN sędzia Aleksander Stępkowski.
Obecny kształt SN wynika z ustawy uchwalonej z inicjatywy Andrzeja Dudy; to jego pomysłem jest Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Pytanie, jakie stanowisko zajmie prezydent, jeśli obóz rządzący zacząłby realizować opisywany scenariusz. Zresztą PiS, aby wyjść z konkretnym projektem zmian, musi mieć zielone światło i od Porozumienia, i od Solidarnej Polski. Jednocześnie w resorcie sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry trwają prace nad kolejnymi wariantami spłaszczenia struktury sądów.
Na razie ani w sprawie zmian w SN, ani w sądach powszechnych nie zapadły żadne decyzje. Wzrost zachorowań na COVID-19 może je dodatkowo odsunąć w czasie
W Ministerstwie Sprawiedliwości słyszymy, że wstępnie analizowane są różne pomysły dotyczące zapowiadanego spłaszczenia struktury sądów. Nadal nie zapadła jednak decyzja kierunkowa, więc trwają prace nad różnymi wariantami. Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że na dziś są co najmniej dwie koncepcje.
Pierwsza zakłada połączenie sądów apelacyjnych z okręgowymi. Obecnie istnieje 16 sądów apelacyjnych i 45 sądów okręgowych. Nasz rozmówca sugerował, że obecne sądy apelacyjne zostałyby połączone z sądami okręgowymi w największych miastach. Oznaczałoby to, że z obecnych trzech szczebli sądów apelacyjnych, okręgowych i rejonowych zostałyby dwa ostatnie.
Druga koncepcja zakłada podobne fuzje, lecz oddolne, tzn. z obecnych sądów rejonowych zostałyby utworzone nowe „klastrowe” sądy okręgowe. W ten sposób powstałaby struktura w postaci sądów apelacyjnych i dużych sądów okręgowych. Taki układ miałby umożliwić przesuwanie sędziów w ramach klastrów. Dziś sędziowie sądów powszechnych przypisani są do konkretnych sądów, w których mogą orzekać. – Wprowadzenie takiego rozwiązania pozwoliłoby przesuwać sędziów np. między dzisiejszymi sądami rejonowymi wewnątrz klastra, w miejsca, gdzie jest natłok spraw, po to, by go rozładować – mówi nasz rozmówca z resortu sprawiedliwości. Ten sam problem różnego obłożenia sądów sprawami usiłował rozwiązać Jarosław Gowin – jeszcze jako minister sprawiedliwości w rządzie PO-PSL, proponował likwidację mniejszych sądów rejonowych i wzmocnienie sędziami z nich pozostałych sądów.
Okrojenie SN z kompetencji oznacza, że przestałby być potrzebny
Opisane wyżej rozwiązania to na razie tylko analizowane koncepcje, które do tego mają różne warianty. – Choć trwa intensywna praca, to na razie żadne decyzje nie zostały podjęte, ani jakie rozwiązania, ani kiedy. Wiele opcji i puzzli jest na stole, chodzi o to, by równomiernie rozłożyć obciążenia sądów sprawami – podkreśla nasz rozmówca. Choć także poza resortem pojawiają się inne koncepcje, które miałyby pomóc rozwiązać ten problem. Jedną z nich jest wprowadzenie jednolitego stanowiska „sędzia sądu powszechnego” w miejsce stanowisk sędziów sądów rejonowego, okręgowego i apelacyjnego.
W Ministerstwie Sprawiedliwości trwają też rozważania dotyczące powołania tzw. sędziów pokoju, którzy mieliby rozstrzygać proste sprawy cywilne i karne (np. o wykroczenia) i w ten sposób odciążyliby pozostałych sędziów. Choć z podobnym postulatem już kilka lat temu wyszedł Paweł Kukiz, w grę raczej nie wchodzi możliwość powoływania ich przez obywateli. – Byłoby to niekonstytucyjne, sędzia musi pochodzić z wyboru Krajowej Rady Sądownictwa i być powołanym przez prezydenta – mówi nam osoba z rządu. Druga wątpliwość dotyczy zakresu spraw, jakimi tacy sędziowie mieliby się zajmować, zwłaszcza że nie każdy musiałby mieć doświadczenie w orzekaniu.
Konstytucjonaliści na pomysł wprowadzenia sędziów pokoju patrzą przychylnym okiem. Ale mówią też o warunkach brzegowych, które musiałyby zostać spełnione, aby nie narazić się na zarzut niekonstytucyjności. Pierwszym z nich jest, jak uważa dr hab. Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego, umiejscowienie sądów pokoju w obecnej strukturze sądownictwa. – Mamy art. 177 konstytucji, który stanowi, że sądy powszechne sprawują wymiar sprawiedliwości we wszystkich sprawach, z wyjątkiem spraw ustawowo zastrzeżonych dla właściwości innych sądów. I kto powiedział, że tymi innymi sądami nie mogą być właśnie sądy pokoju – pyta retorycznie Piotrowski. Drugim warunkiem jest stworzenie ścieżki odwoławczej od orzeczeń sądów pokoju. – W ten sposób zagwarantowano by obywatelom prawo do sądu – podkreśla warszawski konstytucjonalista.
Analizowane przez obóz rządzący zmiany w strukturze SN musiałyby się zapewne wiązać ze zmianami w modelu środków zaskarżania. Zdaniem Dariusza Zawistowskiego, prezesa kierującego Izbą Cywilną SN, pozostawienie w SN tylko zagadnień prawnych, spraw dyscyplinarnych i skarg nadzwyczajnych byłoby błędem, choć, jak zaznacza, zagadnienia stanowią w IC SN spory procent spraw. – Rocznie rozpatrujemy ich ok. 150 – mówi.
Zdaniem prezesa Zawistowskiego planowanych zmian nie da się wdrożyć szybko. Jak bowiem zaznacza, te kasacje czy skargi kasacyjne, które wpłynęły już do SN czy wpłyną jeszcze do chwili uchwalenia zapowiadanych zmian, należałoby zakończyć. A to może potrwać, zwłaszcza że już w chwili obecnej SN walczy ze sporymi zaległościami, które narosły m.in. z powodu zmian w SN dokonanych ustawą uchwaloną w 2017 r.
Sędziowie, z którymi rozmawialiśmy, przypuszczają, że zmiany mogłyby się wiązać np. z z poszerzeniem zakresu skargi nadzwyczajnej i przyznaniem prawa do jej wnoszenia większej liczbie podmiotów państwowych. – Być może rządzący chcą powrotu do instytucji rewizji nadzwyczajnej – zastanawia się jeden z sędziów SN. Tymczasem rewizja nadzwyczajna została zniesiona w 1996 r. jako nieprzystająca do standardów państwa demokratycznego. Jej miejsce zajęła kasacja, o której wniesieniu obywatele mogą decydować samodzielnie. Od jednego z sędziów SN słyszymy, że gdyby kompetencje SN miały zostać okrojone jedynie do rozpatrywania zagadnień prawnych, spraw dyscyplinarnych i skarg kasacyjnych, to tak naprawdę SN przestałby być potrzebny. I być może o to tak naprawdę chodzi w kolejnym etapie reformy SN.
Na pewno ostatnia umowa przewiduje, że koalicjanci PiS zobowiązują się do popierania projektów uzgodnionych wewnątrz rządu. Na razie ani pomysły na zmiany w SN, ani koncepcje resortu sprawiedliwości nie zmaterializowały się jako projekty ustaw. I zanim to się stanie, może minąć trochę czasu, tym bardziej że rząd ma na głowie kłopoty z epidemią. To już wpływa na spowolnienie prac w innych sferach. Ostateczny kształt propozycji zmian będzie też musiał zależeć od Andrzeja Dudy, który może chcieć wtrącić swoje trzy grosze. Już w poprzedniej kadencji zastopował ustawy sądowe.