Walka dwóch pałaców. Czy współpraca Dudy i Tuska jest możliwa
Dziennik.pl: Niektórzy politycy obozu władzy oskarżają prezydenta Andrzeja Dudę o obstrukcję funkcjonowania instytucji państwa. Jak pan ocenia dotychczasową kohabitację między rządem a prezydentem?
Prof. Uniwersytetu Warszawskiego Rafał Chwedoruk, politolog: Nie widzę, by dotychczasowy model miał w najbliższym czasie ulec zmianie. Zapewne po cyklu wyborów natężenie konfliktu politycznego na chwilę stanie się nieco mniejsze. Dziś rządzący cieszą się - i jeszcze przez jakiś czas cieszyć się będą - olbrzymią społeczną legitymacją. To jest moment, w którym należy podejmować decyzje obarczone większymi politycznie kosztami.
Ośrodek prezydencki dysponuje jedną realną bronią w postaci weta do ustaw. Biorąc jednak pod uwagę, że rządzący nie mogą sobie w tej chwili pozwolić na dokonywanie daleko idących reform - bo cykl wyborczy i sytuacja gospodarcza na to nie pozwalają - strategiczna przewaga jest po stronie rządzących. A Andrzejowi Dudzie pozostaje głównie sprzeciw w wymiarze symbolicznym plus weta, w nadziei na to, że wzmocni nimi swoje wpływy na prawicy w kontekście kończącej się prezydentury.
Czy jednak jakaś współpraca dwóch pałaców jest możliwa?
Nie wykluczałbym sytuacji, w której obie strony w sposób ostentacyjny i w temacie, który nie budzi większych dyskusji, będą wskazywały na zgodność stanowisk. Istnieje segment wyborców zainteresowanych raczej spokojem aniżeli eskalacją konfliktów.
Jeśli chodzi o relacje między rządem a prezydentem, to będą podobne jak to wyglądało podczas kohabitacji Aleksandra Kwaśniewskiego z rządami prawicy i liberałów, czy Lecha Kaczyńskiego i Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym. Tyle tylko, że forma rozgrywania konfliktu będzie o wiele bardziej spektakularna niż kiedyś.
Czy oprócz weta prezydenta obóz prawicy nie dysponuje innymi narzędziami do walki z rządem?
Problemem Prawa i Sprawiedliwości jest to, że partia ta przez lata sprawowania władzy nigdy nie dopracowała się popularności w szeroko pojętych kadrach - czy to w biurokracji państwowej, czy samorządowej, wojsku, policji, wśród pracowników budżetówki. A geografia wyborcza w tej materii jest nieubłagana. Prawo i Sprawiedliwość może się okopywać, ale bardziej na Twitterze niż w instytucjach. Sytuacja z aresztowaniem dwójki polityków PiS w pałacu prezydenckim czy efektywne przejęcie mediów publicznych - to pokazuje, kto jakie ma karty w grze.
PiS nie potrafiło przez ostatnie osiem lat przejąć lojalności, ani stworzyć nowych zasobów kadrowych, którymi obsadziłoby administrację. Olbrzymia część instytucji państwowych i pracowników różnych szczebli traktowała rządy PiS jako tymczasowe. Choć może to nieco drastyczne odniesienie, ale dla kontrastu zauważmy, że w Turcji prezydentowi Recepowi Erdoganowi udało się rozbić w dużym stopniu potęgę dawnego świeckiego aparatu państwowego spod znaku armii i Republikańskiej Partii Ludowej. Dzięki temu ten polityk przetrwał. Polska jednak, na szczęście, ma inną kulturę polityczną, wyzbytą przemocy.
Przyspieszone wybory. Komu się opłacą
Komu na rękę byłyby przyspieszone wybory?
W niektórych wariantach rozwoju sytuacji zyskałaby Platforma, ponieważ zwiększyłaby swoją przewagę w Sejmie nad PiS. Bardzo możliwe, że PO startowałaby w koalicji z lewicą i prześcignęłaby PiS procentowo. Ale właśnie dlatego, że opłacałoby się to partii Tuska, to już pozostałym niekoniecznie…
Zwłaszcza że wybory to spory wydatek.
Trzecia Droga w najlepszym razie mogłaby liczyć na podobny wynik, co w październiku. Ci wyborcy Szymona Hołowni, którzy wróciliby do PO rozczarowani konserwatyzmem Trzeciej Drogi, zostaliby zrekompensowani przejęciem niektórych wyborców Konfederacji czy nawet części elektoratu PiS. Lewica stoi przed licznymi dylematami i jej elektorat jest ukontentowany rewanżem na partii Kaczyńskiego - i to zarówno wśród swoich starszych, jak i młodszych zwolenników.
A Konfederacja?
Dla Konfederacji to byłby polityczny pogrzeb. W tej chwili siedzi okrakiem na barykadzie, z jednej strony mając środowiska narodowo-konserwatywne, z drugiej – rynkowe, libertariańskie.
PiS musiałoby liczyć na ponowny cud frekwencyjny, tym razem w drugą stronę, z bardzo niskim uczestnictwem w wyborach. Wówczas mogłoby zachować stan posiadania z szansą na to, że wynik utrzymałby możliwość prezydenckiego weta. Ale pamiętajmy, liderzy partyjni w Polsce nie są wszechmocni. Żeby doszło do takich wyborów, to i Donald Tusk, i Jarosław Kaczyński musieliby do tego zmusić swoje partie. O ile w przypadku Tuska można sobie to jeszcze jakoś wyobrazić - choć nie byłoby to bezbolesne dla PO - to już w przypadku PiS bardzo wielu parlamentarzystów nie miałoby pewności, czy dałoby radę ponownie dostać się do Sejmu.
Jaka jest kondycja PiS w tym momencie?
W partii powoli ujawniają się różne tendencje odśrodkowe. Poza tym atmosfera oblężonej twierdzy i utraty wpływów to nie jest dobry moment dla żadnej formacji, żeby ponownie się mobilizować. Podsumowując, przyspieszone wybory to dziś najmniej realny wariant.
rozmawiał Tomasz Mincer