Wybory samorządowe. Tusk chciał minąć PiS bez wsparcia lewicy, nie wyszło

Kiedy pod koniec stycznia premier Donald Tusk podejmował osobistą decyzję o samodzielnym starcie Koalicji Obywatelskiej w wyborach samorządowych, przedstawiciele lewicy nie kryli zażenowania tą sytuacją. Tusk liczył na tzw. mijankę z PiS-em bez wsparcia lewicy. Wczoraj zobaczyliśmy, że kalkulacje polskiego premiera okazały się nazbyt optymistyczne.

Od razu po wynikach exit poll pojawiły się domysły, czy aby Tusk nie chciał podać Kaczyńskiemu tlenu i nawet założył, że warto przegrać procentowy wyścig o sejmiki. Tym samym z jednej strony ugruntowałby dominację prezesa PiS w obozie prawicy. Z drugiej, premier "podkręciłby" mobilizację elektoratu anty-PiS w maratonie wyborczym obejmującym bój o europarlament i wyścig o najważniejszy urząd w państwie.

Reklama

Wybory samorządowe 2024. Donald Tusk o poparciu dla reform rządu

Reklama

Z naszych informacji wynika jednak, że priorytetem strategów Koalicji Obywatelskiej było pokonanie PiS w sejmikach. Praktycznie do ostatniej chwili nie było jasne, czy jest to możliwe. Tylko jeden sondaż na ostatniej prostej przed wyborami samorządowymi - Ipsosu - pokazywał niewielką przewagę PiS nad KO.

W wyborach lokalnych to właśnie wybory do sejmików wojewódzkich dają względny pogląd na poparcie partyjne w skali kraju. I Tusk, o czym mówił publicznie, traktował to starcie jako rodzaj mandatu dla zmian dokonanych po 15 października. Tym samym wielka polityka miała określać sens wyborów samorządowych.

Jak się okazało, strategia Tuska - marginalizacji Lewicy, która chciała pójść do wyborów razem z KO, może z wyjątkiem najbardziej zradykalizowanych elementów partii Razem i części ruchów miejskich - okazała się niewypałem. Oczywiście idąc z Lewicą KO musiałaby odstąpić część mandatów koalicjantom, ale mogłaby liczyć na sejmikową premię za jedność.

To jednak już przeszłość. Kaczyński może dziś mówić o zwycięstwie - choć realnej władzy w województwach mu właśnie ubywa. Prezes PiS będzie w stanie skonsolidować partię i jej satelitów przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Powoli może rozglądać się za kandydatem w wyborach prezydenckich - na dziś Tobiasz Bocheński wydaje się, że nie zdał egzaminu, choć nie przekreślałbym z góry jego szans, bo "obronił" drugi wynik w trudnej dla PiS Warszawie.

Tusk chciał drugiej tury dla Trzaskowskiego?

O największym sukcesie może mówić Rafał Trzaskowski. Jego zwycięstwo w pierwszej turze - na co szanse podważano przez nieprawidłowe interpretacje jednego z sondaży, które nie uwzględniały niezdecydowanych wyborców - otwiera mu drogę do boju o Pałac Namiestnikowski.

Dziś trudno powiedzieć, w jakim stopniu spekulacje o tym, że Donald Tusk jest realnie zainteresowany prezydenturą kraju, rozsiewane przez niektórych polityków Koalicji 15 października, mają pokrycie w rzeczywistości. Ale jeśli faktycznie Tusk po cichu kibicował drugiej turze dla Trzaskowskiego i osłabieniu mandatu społecznego i partyjnego włodarza stolicy, to rezultat wyborów samorządowych - mimo zwiększenia stanu posiadania w sejmikach przez KO i poprawienia ogólnego wyniku wyborczego względem 2018 roku, a także wiktorii w kluczowych miastach - musi premierowi smakować szczególnie gorzko. Paradoksalnie, to narracja Tuska o konieczności marginalizacji PiS mogła przerzucić część głosów z Magdaleny Biejat na Rafała Trzaskowskiego.

Bitewny kurz opadł i Tusk stoi przed kolejnym dylematem, który przypomina ten ze stycznia, gdy premier odstawił lewicę na boczny tor przekonany, że KO może zdominować scenę polityczną. Tusk musi zdecydować, czy KO powinna iść do wyborów do europarlamentu oddzielnie, czy tradycyjnie postawić na sojusz z PSL-em i, tym razem dodatkowo, z ruchem Hołowni. Od tej decyzji może zależeć to, czy Kaczyński ogłosi swoje "dziesiąte zwycięstwo".

Tomasz Mincer