Wybory samorządowe. Donald Tusk i Jarosław Kaczyński wyznaczyli pole gry
Dwie najważniejsze partie polityczne w Polsce po raz kolejny biorą samorząd jako zakładnika. I wszyscy jesteśmy zmuszeni, by przyglądać się tej rywalizacji.
Dla rządzącej Koalicji Obywatelskiej wygrana w większości sejmików wojewódzkich i sukces poszczególnych kandydatów, startujących pod szyldem partyjnym bądź cieszących się poparciem KO - cichym czy oficjalnym - będzie potwierdzeniem kierunku zmian zaprowadzonych w kraju po 15 października. Mówił o tym sam premier. W jakimś sensie to także mandat udzielony Donaldowi Tuskowi, który ruszył w Polskę ręczyć za kandydatów z KO.
Z kolei dla Jarosława Kaczyńskiego to właściwie być albo nie być na czele Prawa i Sprawiedliwości, czyli bytu, który jest oczkiem w głowie prezesa. Wszak na niczym tak bardzo nie zależy Kaczyńskiemu, jak na potędze partii, którą zbudował od podstaw.
Jeśli PiS utrzyma stan posiadania w sejmikach, względnie straci większość w jednym, dwóch województwach, pewnie nie odtrąbi sukcesu, ale udowodni, że wciąż jest siłą, z którą należy się liczyć, zdolną do przejęcia władzy za kilka lat. A Kaczyński po raz kolejny skonsoliduje prawicę i będzie mógł w spokoju pomyśleć o sukcesji w partii.
Natomiast w przypadku bardziej spektakularnej porażki PiS możemy założyć różne scenariusze. Nasilą się tendencje odśrodkowe, zwłaszcza po wyborach do europarlamentu. W przypadku utraty władzy w sejmikach, gdzie dotąd rządziło PiS, spadkowy trend notowań partii z siedzibą przy Nowogrodzkiej po czerwcowych wyborach nie będzie niczym niespodziewanym.
Ale i KO może się na tej polaryzacji politycznej nieco poślizgnąć. Druga tura w Warszawie dla Rafała Trzaskowskiego, gorsze wyniki w wyborach prezydentów w kluczowych prestiżowo dla KO miastach jak Kraków czy Gdańsk, czy słabsze wyniki w sejmikach wojewódzkich mogą wymusić korektę kursu, względnie korektę personalną po stronie koalicji rządzącej. A sam Trzaskowski, jeśli nie rozgromi konkurentów w pierwszej odsłonie wyborczego starcia, będzie musiał bardziej się natrudzić w przekonywaniu kolegów z KO, że jest w stanie wygrać wybory na prezydenta Polski.
Tak jakby partyjne wybory
Nie zmienia to faktu, że kampania wyborcza do samorządu po raz kolejny jest odpryskiem sporu ogólnopolskiego, w którym rzadko już przywołuje się postulaty mające systemowo wzmocnić siłę regionów (kto jeszcze pamięta o pomyśle KO w kwestii udziału samorządów w VAT?). Nie sprzyja temu także kalendarz wyborczy.
Część liderów partii tworzących koalicję rządzącą zachęcała, by głosować w tych wyborach zgodnie z własnym sumieniem, a nie taktycznie. A to tylko jeden z przejawów naturalnych tarć w rządzie. Także w obozie prawicy doszło w kampanii do licznych przepychanek. Najwyraźniej wszyscy są dziś gotowi ponieść konsekwencje strategii mocnej identyfikacji politycznej, światopoglądowej i polaryzacyjnej.
Chciałoby się powiedzieć, że wszystko jest w rękach wyborców, ale właściwie tak krawiec kraje, jak mu materiału staje. A materiał jest, miejscami, wybitnie partyjny.
Tomasz Mincer