Kandydat PiS za granicę się nie wybiera. Jarosław Kaczyński codziennie odwiedza w szpitalu chorą matkę i, jak twierdzą sztabowcy PiS, nie ma żadnych szans, by wyjechał za granicę. A taki wyjazd był szykowany dla Lecha Kaczyńskiego, który miał pojechać co największego skupiska Polonii, Chicago. Niewykluczone że pojedzie tam, ktoś ze sztabu w imieniu Jarosława Kaczyńskiego, ale te decyzje mają dopiero zapaść.

Reklama

Zresztą priorytetem dla PiS i innych partii jest Polska - to tu głosów można zdobyć najwięcej. Ale zagraniczne kampanie mogą w tym pomóc. "Wizyta w obcym kraju takiego czy innego kandydata to wydarzenie medialne, którego głównym adresatem są nie ci, którzy wyjechali, ale ci, którzy za nimi tęsknią" - wyjaśnia politolog dr Jarosław Flis.

Kandydaci liczą, że prowadząc kampanię za granicą pokażą się jako nowocześni i otwarci na świat z drugiej strony jako tradycjonaliści niezapominający o rodakach na emigracji.

Realne znaczenie głosów z zagranicy na ogół jest niewielkie. Nawet gdyby powtórzył się rekordowy udział Polonii w głosowaniu z 2007 roku, to i tak kandydaci walczyliby o niewiele ponad jeden procent głosujących. Taka liczba głosów ma znaczenie w jednym przypadku: gdyby dwaj główni kandydaci szli łeb w łeb i o ostatecznym wyniku decydowały promille. "Tak się zdarzyło w Rumunii, gdy obecny prezydent Traian Basescu wygrał 70 tysiącami głosów, a 80 tysięcy otrzymał od rumuńskiej diaspory" - mówi Krzysztof Lisek, europoseł Platformy Obywatelskiej.

Reklama

czytaj dalej >>>



Platforma zakłada dwa scenariusze. Jeden optymistyczny, z rozstrzygnięciem w pierwszej turze wyborów, i drugi, realistyczny, z drugą turą. Ale w obu potrzebuje maksymalnej mobilizacji elektoratu. Stąd walka o każdy głos. Dlatego na początku czerwca Bronisałw Komorowski ma pojechać do Belgii i Wielkiej Brytanii. "Wybraliśmy dwa symboliczne miejsca: Bruksela to stolica Unii Europejskiej, a Londyn skupia zarówno starą emigrację wojenną, jak i dziesiątki tysięcy Polaków, którzy w ostatnich latach pojechali tam szukać życiowej szansy" - wyjaśnia Lisek. Dla PO to kontynuacja działań z poprzedniej kampanii, kiedy Donald Tusk pojechał szukać poparcia na Wyspy Brytyjskie i odniósł tam sukces. Realny, bo emigranci zagłosowali na PO, i wizerunkowy, bo telewizje pokazywały olbrzymie kolejki emigrantów czekających na oddanie głosu przed konsulatami.

Reklama

Swojej szansy za granicą będą szukali także Grzegorz Napieralski i Andrzej Olechowski. Ten ostatni miał zresztą kampanię zagraniczną zainicjować. "Miała być Irlandia, ale plany popsuła Islandia i wybuch wulkanu" - mówi Grzegorz Dziemidowicz, rzecznik Olechowskiego. Teraz sztab ustala kolejny termin. Natomiast Grzegorz Napieralski jedzie na Wyspy nie tylko promować swoją kandydaturę, ale krytykować kandydata PO. "Chcemy przypomnieć cuda, które obiecywał emigrantom Donald Tusk i ile z nich zostało" - mówi rzecznik SLD Grzegorz Kalita.

Za ludowcy uznali, że ich liderowi zagraniczne wojaże są niepotrzebne. Ich elektorat jest w kraju. "Trzeba objechać jak największą liczbę miejsc" - mówi Stanisław Żelichowski.

Otwartość na nowinki Waldemar Pawlak demonstruje, prowadząc kampanię internetową.