Oczom zaskoczonych dziennikarzy, którzy weszli za ogrodzenie i zajrzeli pod wiatę, którą przykryto wrak, ukazał się "zrewitalizowany", w miarę zadbany fragment części kadłuba - zauważa "Nasz Dziennik".

Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej nic nie wie na temat wymycia przez Rosjan szczątków samolotu. Prawnicy są zdumieni: wrak to dowód w sprawie i jako taki powinien być w stanie takim, jakim był w chwili zdarzenia.

Reklama

Wrak samolotu, to materiał dowodowy, który nie powinien być nikomu udostępniony - przekonuje Bogdan Święczkowski, prokurator w stanie spoczynku, były szef ABW. - Jeżeli dowód nie został przebadany, nie mogą podchodzić do niego osoby postronne. Ktoś przecież mógłby coś podrzucić, lub coś zabrać. Możemy domniemywać, że chodzi tu o zdezawuowanie ewentualnych wyników badań w przyszłości. Zawsze wtedy strona rosyjska będzie mogła powiedzieć, że coś zostało podrzucone lub zabrane i że to nie była ich wina - ocenia Święczkowski w rozmowie z "Naszym Dziennikiem".

Wrak powinien zostać od razu po katastrofie przetransportowany do hangaru, uważa mecenas Rafał Rogalski, obrońca i pełnomocnik rodzin smoleńskich. - Daleki jestem od twierdzenia, że chodzi o zacieranie śladów. Ale na pewno to nie powinno mieć miejsca - dodaje.

Tuż po katastrofie dziennikarzom udało się zarejestrować, jak Rosjanie wybijają szyby okien samolotu, tną piłami poszczególne części płatowca - przypomina "Nasz Dziennik". Wczoraj Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej zadeklarował tylko, że jest gotów przystąpić do technicznych uzgodnień ze stroną polską dotyczących przekazania wraku Tu-154M. Moskwa zaznacza jednak, że jest on dowodem w rosyjskim śledztwie i pozostanie tam do czasu zakończenia sprawy. A to może oznaczać, że na wydanie szczątków samolotu poczekamy lata - podsumowuje gazeta.