Mimo, że białoruska milicja zaczęła wypuszczać opozycjonistów zatrzymanych w trakcie manifestacji, Radio "Swaboda" poinformowało, że w areszcie znajduje się jeszcze ponad dziesięciu opozycjonistów. Niektórzy z nich w najbliższych dniach staną przed sądem. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wystosowało oficjalny apel o wypuszczenie zatrzymanych opozycjonistów.

"Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP z rozczarowaniem przyjęło informację o reakcji władz białoruskich na pokojową demonstrację opozycji demokratycznej z okazji Dnia Niepodległości Białorusi. Z przykrością odnotowujemy, że doszło do użycia przemocy wobec demonstrujących, a także do aresztowań. Apelujemy do władz Białorusi o natychmiastowe zwolnienie zatrzymanych" - pisze w oświadczeniu rzecznik MSZ, Andrzej Sadoś.

Białoruscy milicjanci nie patrzyli kogo dziś biją. Pięściami potraktowani zostali między innymi: lider białoruskiej opozycji Aleksander Milinkiewicz, posłanka PiS Małgorzata Gosiewska i dziennikarka Polskiej Agencji Prasowej (PAP).

Według rzecznika Milinkiewicza, Pawła Mażejki, milicjanci poturbowali lidera opozycji, gdy próbował wygłosić przemówienie na Placu Październikowym. W przepychankach poszkodowana została też Małgorzata Gosiewska z PiS i Bożena Kuzawińska, korespondentka PAP, która tak relacjonowała w TVN24: "Milicja rozbijała demonstrantów na grupki, kierując je w strone bocznych uliczek. Byłam na końcu jednej z takich grupek i dostałam kilka silnych ciosów pięścią w plecy".

Jednak szef klubu parlamentarnego PiS w rozmowie z dziennikiem.pl nie potwierdza doniesień o pobiciu posłanki. "Nie mamy żadnych wiadomości o tym co stało się z panią Gosiewską. Jeśli jednak te informacje się potwierdzą, to rząd powinien ostro i stanowczo zareagować" - mówi dziennikowi.pl Marek Kuchciński

W demonstracji opozycji brali udział goście z zagranicy. Nie tylko z Polski. Manifestację obserwowali też dyplomaci z kilku ambasad. Opozycjoniści nieśli historyczne zakazane flagi biało-czerwono-białe i flagi Unii Europejskiej. Skandowali "Niech żyje Białoruś" i "Hańba".

Według ocen niezależnych dziennikarzy, w demonstracji uczestniczyło około 10 tysięcy osób.

Reklama

Białoruska opozycja co jakiś czas organizuje mniejsze lub większe manifestacje. Dziś jednak okazja była szczególna - Dzień Wolności. To rocznica powstania w 1918 roku pierwszego w historii państwa białoruskiego - Białoruskiej Republiki Ludowej. Oficjalna władza tego święta nie uznaje.

Taka sytuacja to jednak na Białorusi smutna rzeczywistość. Najwidoczniej jednak Łukaszenka stwierdził, że siłą nie zwalczy wrogów. Sięgnął więc po ich sposoby. Zorganizował w Mińsku dwa wielkie koncerty pod hasłem "O niepodległą Białoruś". Na scenie występowały wszystkie największe gwiazdy promowane przez władzę.

"Te koncerty świadczą, że władze częściowo uznały to święto, ale jeszcze nie są gotowe obchodzić go razem z narodem" - komentował jeszcze przed manifestacją Aleksander Milinkiewicz.

To, co się dziś działo w Mińsku, bacznie obserwowała Unia Europejska - na demonstrację przyszli ambasadorowie państw Wspólnoty. Przedstawiciele UE zapowiedzieli, że będzie to sprawdzian szczerości deklaracji Łukaszenki, który nie tak dawno chciał zbliżenia z Europą.