Francuzi po raz pierwszy wybierają prezydenta w czasie obowiązywania w kraju stanu wyjątkowego. Do mediów wyciekł raport Centralnej Dyrekcji Bezpieczeństwa Publicznego (DCSP) na temat zagrożenia zamachami. Według DCSP ryzyko jest „nieustające i realne”.
69 tys. biur wyborczych we Francji i jej terytoriach zależnych jest pilnowanych przez 50 tys. policjantów, 7 tys. żandarmów, 10 tys. żołnierzy oraz ochroniarzy dodatkowo zatrudnionych przez merów. Umundurowani funkcjonariusze nie mieli prawa wejścia na teren punktów wyborczych, ale obserwowali budynki z bliskiej odległości. Wokół biur wydzielono strefy bez samochodów. Wyborcy z plecakami i większymi torbami nie byli wpuszczani do środka. Obstawiono newralgiczne dla bezpieczeństwa i logistyki węzły komunikacyjne, lotniska i dworce. W gotowości czekali strażacy i personel medyczny. Tak samo będzie wyglądać druga tura.
Startujący w wyborach kandydaci są chronieni przez agentów ze specjalnych oddziałów policji przeznaczonych do ochrony osób szczególnie zagrożonych (SDLP), funkcjonariuszy RAID specjalizujących się w akcjach antyterrorystycznych oraz żandarmerii GIGN. Pod stałą obserwacją są siedziby ich sztabów, spotkania z wyborcami, prywatne domy i mieszkania polityków. François Fillonowi, konserwatyście popieranemu przez znaczną część katolików, w poniedziałek wielkanocny sugerowano założenie na wiec wyborczy kamizelki kuloodpornej. Policja, zwłaszcza po przeprowadzonych w Niedzielę Palmową zamachach na kościoły w Egipcie, obawiała się, że islamiści wykorzystają do ataku także najważniejsze święto chrześcijaństwa.
Mimo zaostrzonej kontroli na 59 godzin przez otwarciem lokali i tak doszło do zamachu. Atak przeprowadził obywatel Francji Karim Cheurfi na najważniejszej handlowej alei Champs-Élysées, w pobliżu Łuku Triumfalnego, który dla Francuzów jest tym, czym dla Polaków Grób Nieznanego Żołnierza. Terroryści uderzają w miejscach symbolicznych. Celem radykalnych islamistów jest zniszczenie naszej cywilizacji - mówi w rozmowie z DGP gen. Jean-Claude Allard, były wysłannik Francji w misjach międzynarodowych, obecnie ekspert ds. bezpieczeństwa i zarządzania sytuacjami kryzysowymi. Dwa dni wcześniej policja zatrzymała w Marsylii dwóch terrorystów planujących zamach na jednego z kandydatów w tej kampanii, prawdopodobnie Fillona. Wcześniej służby rozesłały sztabom wyborczym ostrzeżenie wraz ze zdjęciami podejrzanych.
Reklama
W latach 2012–2017 we Francji odnotowano ponad 30 ataków terrorystycznych. Część sprawców była wcześniej znana policji. Jesteśmy w stanie wojny, do której doprowadziła uległa polityka władz - skanduje na wiecach Marine Le Pen. Szefowa Frontu Narodowego oskarża rządzących socjalistów i wcześniejsze rządy konserwatystów o nieudolność i pobłażliwość wobec osób podejrzanych o terroryzm. Powołuje się na istnienie 10 tys. teczek sygnowanych literą "S". Zdaniem szefowej FN wszystkie osoby zradykalizowane, którym służby założyły "dossier S", powinny zostać wyrzucone z Francji.
Mowa o specjalnym rejestrze znanych policji osób mających powiązania terrorystyczne, ale również takich, które brały w przeszłości udział w akcjach skrajnej lewicy, skrajnej prawicy czy w radykalnych akcjach ekologicznych - wyjaśnia dr Mathieu Zagrodzki, konsultant ds. policji zaangażowany w projekty bezpieczeństwa w instytucjach publicznych. Jego zdaniem postulaty Le Pen są niezgodne z prawem. Teczki S dotyczą obywateli francuskich. Niewielka ich część ma coś wspólnego z terroryzmem. Większość zamachowców ujęta przez policję to pospolici przestępcy, którzy zradykalizowali się w więzieniach - wyjaśnia. Takie osoby, często o słabej psychice, są wyławiane przez środowiska radykalne, które instruują je, jak małym kosztem przygotowywać zamach. Funkcjonują na zasadzie samotnych wilków. Bywa że nawet ich rodziny nie wiedzą o powiązaniach z radykałami.
Przed głosowaniem w okolicach meczetu w podparyskim Limeil-Brévannes w regionie Île-de-France znaleziono ulotki określające głosowanie jako szirk, czyli akt bałwochwalstwa. Samozwańcze Państwo Islamskie w swoim magazynie "Dar al-Islam" już w 2016 r. potępiło salafickiego imama z Brestu Rachida Abou Houdeyfę, który nawoływał do pójścia na wybory. Da’isz skazał go zaocznie na śmierć. Dwa dni przed wyborami na drzwiach meczetu w podparyskim Créteil przybito plakaty nawołujące muzułmanów do bojkotu wyborów. Skrajni islamiści wielokrotnie odnosili się w swoich wystąpieniach do francuskich wyborów prezydenckich, powołując się na tzw. zasadę hakimijja, która mówi, że tylko Allah ma legitymację, aby rządzić, oceniać i karać. Uczestnictwo w wyborach jest według nich wyrzeczeniem się zasad radykalnego islamu.
Państwo Islamskie zabrania głosowania, a głosujących określa jako niewiernych. Al-Kaida jest tu mniej radykalna. Senegalczyk Omar Diaby, znany też jako Omar Omsen, jest dowódcą brygady francuskich dżihadystów w Syrii sprzymierzonych z filią Al-Kaidy - Dżabhat Fatah asz-Szam - szerzej znaną pod dawną nazwą Front an-Nusra. Diaby w nagraniu zatytułowanym "Jak lwy" wezwał do głosowania na... Marine Le Pen, którą określa wprawdzie jako rasistkę, ale chwali za obietnice wycofania francuskich wojsk z misji międzynarodowych i odcięcia się od konfliktu w Syrii. Natomiast zwolennicy Państwa Islamskiego na nagraniach wideo w mediach społecznościowych palą francuskie karty do głosowania i określają demokrację jako religię zepsutego bezbożnego Zachodu. Generał Allard ocenia liczbę zradykalizowanych islamistów mieszkających we Francji na kilka tysięcy. Znaczna część z nich jest szkolona i indoktrynowana w Belgii.