Nasilenie w ubiegłym tygodniu gróźb Trumpa wobec Pjongjangu - od grożenia "ogniem i gniewem" po ostrzeżenia, że siły amerykańskie są "gotowe do strzału" - sprawiły, że niektórzy eksperci zaczęli dostrzegać w postępowaniu amerykańskiego prezydenta podobieństwa do tzw. teorii szaleńca, sformułowanej przez Richarda Nixona na końcowym etapie wojny wietnamskiej.

Reklama

Teoria szaleńca

Prezydent Richard Nixon (1969-1974) - jak wspomina autor jego przemówień H.R. Haldeman - podczas spaceru po plaży powiedział, że chciałby, aby przywódcy Wietnamu Północnego uwierzyli, że doszedł do takiego punktu, iż jest gotowy na wszystko, by zakończyć tę wojnę.

- Damy im (władzom Wietnamu Północnego - PAP) do zrozumienia, że Nixon ma obsesję na punkcie komunizmu, "nie możemy go powstrzymać, kiedy wpada we wściekłość i trzyma palec na guziku atomowym". W rezultacie Ho Chi Minh (ówczesny prezydent Demokratycznej Republiki Wietnamu - PAP) przed upływem dwóch dni będzie błagał w Paryżu o pokój - miał powiedzieć Nixon.

Nixon próbował wprowadzić swój plan w życie, rozpoczynając w 1969 roku tajne, pozorowane przygotowania do ataku nuklearnego na Związek Sowiecki w nadziei, że Moskwa uzna te przygotowania za realne i zmusi władze w Hanoi do zakończenia wojny.

Próby Nixona nie powiodły się, jednak Nixon nie musiał się wycofywać swoich pogróżek, bo nigdy nie zagroził publicznie wojną atomową.

Nie szalony, a impulsywny

Reklama

Zdaniem ekspertów groźby Trumpa, które część światowych przywódców zinterpretowała jako zapowiedź jednostronnego, uprzedzającego ataku nuklearnego na Koreę Północną, mają więcej wspólnego z jego impulsywnym charakterem niż z testowaniem skuteczności sformułowanej przez Nixona "teorii szaleńca".

- Nie można blefować, a potem się wycofywać - twierdzi historyk Jeffrey Kimball, emerytowany profesor Uniwersytetu Miami, który na łamach dziennika "Wall Street Journal" podobnie jak inni historycy dyplomacji ostrzegł, że publiczne groźby i ultimata prowadzą w niebezpieczne rejony i mogą podkopać "wiarygodność całej operacji".

Niebezpieczeństwo takie jest, według ekspertów, wielce realne w przypadku ostatnich gróźb Trumpa, bo nie towarzyszyły im nawet pozorowane przygotowania do ewentualnego ataku militarnego na KRLD.

Stany Zjednoczone nie ewakuowały swojego personelu dyplomatycznego z Korei Południowej, na co potrzeba tygodni, nie wydały także specjalnych instrukcji dla 250 tys. obywateli amerykańskich przebywających w Korei Południowej. Dodatkowo - wskazują eksperci wojskowi - samo opracowanie planów unieszkodliwienia artylerii KRLD, zmasowanej przy strefie zdemilitaryzowanej między państwami koreańskimi, zajęłoby tygodnie, jeśli nie miesiące.

Siły amerykańskie stacjonujące w Korei Płd. już od lat są w stanie podwyższonej gotowości bojowej. Ich wzmocnienie nie może być dokonane z dnia na dzień i wymagana do tego jest zgoda władz w Seulu.

Wojna na Półwyspie Koreańskim (1950-1953), nazywana przez historyków jednym z zapomnianych konfliktów XX wieku, nie zakończyła się podpisaniem porozumienia pokojowego, ale zawieszeniem broni, co oznacza, że USA formalnie nadal są w stanie wojny z KRLD.

Dobry i zły policjant

Dodatkowo dyrektor CIA Mike Pompeo, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego H.R. McMaster, sekretarz stanu Rex Tillerson i minister obrony Jim Mattis w wypowiedziach z ostatnich dni starali się załagodzić groźbę zbrojnego konfliktu między USA a Koreą Północną.

Dlatego - jak ocenia komentator "Wall Street Journal" Gerald Seib - w rozważaniach nad sposobami zmniejszenia napięcia między Waszyngtonem a Pjongjangiem bardziej użyteczna niż nixonowska teoria szaleńca byłaby metoda na "dobrego i złego policjanta".

Podczas gdy "zły policjant" Mattis radzi władzom w Pjongjangu, aby "zrezygnowały z rozważania jakichkolwiek poczynań, które doprowadziłyby do końca reżymu i zniszczenia narodu (północnokoreańskiego)", "dobry policjant" Tillerson zapewnia Amerykanów, że "mogą spać spokojnie", bo "prowadzone są bardzo aktywne, nieprzerwane zabiegi dyplomatyczne, z których większość ma zakulisowy charakter, ponieważ jest to najbardziej skuteczny sposób prowadzenia dyplomacji".

Zdaniem komentatorów te tylko pozornie sprzeczne ze sobą przesłania Mattisa i Tillersona przynoszą rezultaty, czego dowodem jest decyzja koreańskiego despoty Kim Dzong Una, który we wtorek poinformował o wstrzymaniu planów zaatakowania należącej do USA wyspy Guam.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski