Apeli Komisji Europejskiej o całościową strategię finansową Wspólnoty było wiele. I zawsze kończyły się tym samym: targami do bladego świtu między europejskimi przywódcami, do których później starano się dorobić racjonalne uzasadnienie. Tym razem jednak plan przedstawiony na wczoraj przez komisarz ds. budżetu Dalię Grybauskaite może okazać się początkiem zasadniczej reformy. Litwinka ma bowiem poparcie Nicolasa Sarkozy’ego. A w sprawie wydatkowania pieniędzy Unii trudno znaleźć kogoś bardziej wpływowego od prezydenta Francji.

Reklama

Sarkozy zgodnie ze swoim temperamentem we wtorek ruszył do ataku i na słynnych targach bydła w stolicy Bretanii Rennes zapowiedział niezwykle kontrowersyjną dla francuskich farmerów reformę Wspólnej Polityki Rolnej. "Nie mam zamiaru opuścić tych rolników, którzy nie chcą żyć z subwencji, którzy nie chcą być wciąż wspomagani, którzy mają dosyć poddawania kontroli nawet długość sierści swoich zwierząt" - mówił przewrotnie.

Choć chłopi stanowią mniej niż 5 procent mieszkańców Unii, wciąż prawie połowa wydatków Brukseli jest przeznaczona właśnie na nich. To zaszłość historyczna: Francja, największy producent żywności w zjednoczonej Europie i przez lata najbardziej wpływowy kraj Unii, uznała, że tylko taka struktura budżetu zrekompensuje powstanie wspólnego rynku, na czym korzystają przede wszystkim uprzemysłowione Niemcy.

Wśród obrońców subwencji dla rolników najbardziej wyróżnił się Jacques Chirac, który sam był ministrem rolnictwa. Jesienią 2002 roku, tuż przed szczytem Unii, spotkał się on w najdroższym hotelu Brukseli z kanclerzem Gerhardem Schroederem i zawarł umowę: zgoda Paryża na poszerzenie Wspólnoty na wschód w zamian za utrzymanie wydatków rolnych do 2013 roku. Inni przywódcy Wspólnoty byli oburzeni, ale zrobić niczego nie mogli.

Reklama

Dlaczego Sarkozy chce dokonać wyłomu w tradycyjnej polityce Paryża? W tym tygodniu wytłumaczył to jasno: Francja, a wraz z nią Europa, pozostanie w czołówce najbardziej rozwiniętych państw świata, jeśli nadal będzie traktować rolników jak święte krowy. Jak ogłosił prezydent, założenia zmian zostaną ustalone już w drugiej połowie przyszłego roku, kiedy na pół roku Paryż przejmuje przewodnictwo w Unii.

Strategiczny cel zmian jest już jednak jasny. Chodzi o zastąpienie dotacji, które stanowią dziś 1/3 dochodów rolników, gwarantowanymi cenami żywności. Jednym słowem z rentiera europejski chłop musi stać się przedsiębiorcą, który może jedynie liczyć na minimalne ubezpieczenie ze strony państwa.

Sygnał z Francji dodał wczoraj odwagi brukselskim komisarzom. Bruksela proponuje więc, aby od tej pory wart ponad 100 miliardów euro rocznie budżet Unii był przeznaczany w pierwszej kolejności na badania naukowe, rozwój biednych regionów, przeciwdziałanie zapaści demograficznej, ograniczenie zależności od importowanej energii. Eurokraci mają też dosyć dostawania cięgów za nieswoje winy. "To nie my ustalamy wydatki UE, ale rządy krajów członkowskich" - napisali w oświadczeniu, który ma obalić mity narosłe wokół kasy Brukseli. "Europa nie wydaje kroci, dziennie to 2,9 złotych na jednego obywatela, mniej niż warta jest filiżanka kawy" - dodali.

Reklama

Przełamanie oporu Francji to jednak dopiero początek krucjaty Komisji. Równie zaciekle jak Francuzi Brytyjczycy bronią prawa do odziedziczonej przez panią Thatcher ulgi w brytyjskiej składce do wspólnej kasy. A kraje śródziemnomorskie - resztek funduszy strukturalnych, z których zbudowały tysiące kilometrów autostrad.

Do idei reform nie czuje się też specjalnego entuzjazmu wśród polskich dyplomatów. Nie tylko dlatego, że wieś w naszym kraju dopiero zaczęła korzystać z manny Brukseli. Ze zleconego przez Komisję Europejską raportu o wykorzystaniu Funduszu Spójności (wielkie projekty rozwoju infrastruktury) wynika, że do czerwca tego roku nasz kraj wydał zaledwie 27 procent pieniędzy przeznaczonych na lata 2004 - 2006 - podał PAP. Gorzej wypada tylko Malta. Wniosek jest jeden: w przyszłości te środki warto by przeznaczyć na inne cele.