NATO jako sojusz militarny nie stanowi odpowiedzi na największe obecnie zagrożenie dla powojennego porządku, jakim są Chiny, może jednak być modelem współpracy dla państw wyznających te same wartości - pisze w czwartek kanadyjski dziennik "The Globe and Mail".
Stare cele Sojuszu zostały odnowione po rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 roku, w połączeniu z działalnością hakerską i mieszaniem się w wybory, na co szczyt w Londynie odpowiedział planami zwiększenia gotowości NATO. Jednak "dziś główne zewnętrzne zagrożenie dla systemu powojennego płynie z Pekinu, nie z Moskwy" - czytamy w artykule wstępnym w dzień po zakończeniu szczytu.
Zagrożenie to nie jest na szczęście głównie natury militarnej, ale reżim chiński "może zagrażać wartościom bliskim Kanadyjczykom i naszym sojusznikom".
Sojusz militarny taki jak NATO nie jest odpowiedzią dla Chin. Ale sojusz innego rodzaju już tak - przekonuje autor. Historia NATO stanowi przypomnienie, że państwa hołdujące tym samym wartościom mogą razem stawić czoło wspólnemu przeciwnikowi.
Jak dodaje, Sojusz Północnoatlantycki ze swoją 70-letnią historią jest wyjątkowy, bo bardziej niż jakakolwiek inna organizacja międzynarodowa przypomina rodzinę. A ponieważ w każdej rodzinie zdarzają się sprzeczki, nie należy załamywać rąk nad podziałami, jakie zarysowały się w Londynie.
Publiczne i prywatne sprzeczki podczas szczytu w Londynie - a w każdym związku zdarzają się sprzeczki - miały przynajmniej miejsce w kontekście sojuszu. To kłótnia rodzinna. Wszyscy członkowie NATO, nawet kiedy nie zgadzają się ze sobą w pełni, grają w jednej drużynie - pisze publicysta.
Najwięcej uwagi kanadyjska prasa poświęca jednak incydentowi z udziałem premiera Justina Trudeau i prezydenta USA Donalda Trumpa, a konkretnie nagraniu wideo z bankietu w Pałacu Buckingham, na którym Trudeau w rozmowie m.in. z brytyjskim premierem Borisem Johnsonem i prezydentem Francji Emmanuelem Macronem żartuje z trwającej ponad godzinę konferencji prasowej Trumpa. Po upublicznieniu nagrania Trump nazwał Trudeau "dwulicowym" i odwołał swój briefing na podsumowanie szczytu.
Jak pisze publicystka "Toronto Star" Susan Delacourt, obwinianie Trudeau za "zupełnie normalną reakcję" na polityka, który "łamie wszelkie zasady" dyplomacji, świadczy o postawieniu spraw na głowie. Tak sprawy wydają się toczyć wokół Trumpa. Skandaliczne zachowanie, brak dyplomacji są teraz spodziewane i mają być tolerowane, by tylko nie doprowadzić Trumpa do furii - dodaje.
Delacourt przypomina też podobną dynamikę z zakończenia szczytu G7 w kanadyjskim regionie Charlevoix w 2018 roku, kiedy Trump nazwał Trudeau "słabym" i "nieuczciwym". Była to reakcja na słowa premiera o amerykańskich cłach. Wówczas komentarze również skupiły się na obrażonym Trumpie, zamiast na sednie wypowiedzi Trudeau.
Z kolei dziennikarka "The Globe and Mail" Robyn Urback ostrzega, że kpiny z Trumpa mogą Kanadę słono kosztować: Trump pokazał wielokrotnie, że nie zawaha się wykorzystać mechanizmów instytucjonalnych na prywatny użytek, by nagradzać przyjaciół i karać wrogów. Najbardziej oczywistym przykładem jest motyw toczącej się obecnie procedury impeachmentu.
Ceną za niedojrzałe zachowanie Trudeau może być na przykład większa niechęć Trumpa, by zaangażować się w uwolnienie dwóch obywateli kanadyjskich zatrzymanych w Chinach czy opóźnienie w ratyfikacji układu handlowego USMCA - pisze publicystka.
Również Marni Soupcoff z "National Post" obawia się konsekwencji dla Kanady. Istnieje wiele subtelnych sposobów, na jakie rozdrażnione Stany Zjednoczone mogą utrudnić nam życie, nawet bez żadnych formalnych zmian w polityce - zauważa. Jako przykład podaje podwojenie liczby pięcioletnich zakazów wjazdu do USA dla obywateli Kanady na granicy lądowej. Ponieważ są to uznaniowe decyzje straży granicznej, Kanada nigdy się nie dowie, co za nimi stoi.
To właśnie w takich obszarach, o których nigdy się nie dowiemy, niepotrzebne niedyplomatyczne zachowanie Trudeau może nas w przyszłości prześladować - pisze.