W marszu wzięło udział około 5 tysięcy ludzi. Wbrew zaleceniom władz manifestanci zebrali się na położonym w centrum białoruskiej stolicy Placu Październikowym, ale później przeszli na trasę wyznaczoną przez radę miejską.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu manifestacji nie pilnowały siły specjalne OMON, ale milicja drogowa. Doszło do niewielkich przepychanek, kiedy milicjanci ostrzegli, że demonstranci zmieniając miejsce zbiórki łamią prawo, i nakazali im rozejście się. Jednak interwencji nie było.

Reklama

"Zaprosiliśmy władze, by się do nas przyłączyły. To nie jest marsz przeciwko komukolwiek, to marsz za Europą" - powiedział do tłumu były kandydat demokratycznej opozycji w minionych wyborach prezydenckich Alaksandr Milinkiewicz.

"Białoruś do Europy" - skandowali manifestanci. Powiewali flagami Unii Europejskiej i historycznymi barwami białoruskimi.

Manifestacji przyglądali się dyplomaci USA, Litwy, Łotwy, Estonii, Czech, Słowacji, Szwecji, Francji i Niemiec. Z Polski przyjazd planował eurodeputowany i szef Partii Demokratycznej Janusz Onyszkiewicz, lecz na polsko-białoruskiej granicy władze Białorusi odmówiły mu wjazdu.

W tygodniu poprzedzającym marsz doszło na całej Białorusi do zatrzymań opozycjonistów; wśród nich byli działacze Związku Polaków na Białorusi: szefowa tej organizacji Andżelika Borys i redaktor naczelny "Magazynu Polskiego na uchodźstwie" Igor Bancer.

Władze wszystkim zarzucały "drobne chuligaństwo", w tym przeklinanie w miejscu publicznym. Borys sąd skazał na grzywnę, a Bancera na 10 dni aresztu.