Wtorkowy przyjazd pani Borys do Polski ma znaczenie większe niż wcześniej. Dzieje się bowiem w czasie, w którym Warszawa, ryzykownie zmieniając dotychczasowy kurs, rozpoczęła operację wznoszenia mostu na Bugu, po którym Łukaszenka miałby kiedyś ruszyć na Zachód.

Reklama

I usłyszała w sobotę po raz pierwszy zdecydowane "nie” podczas zebrania Związku Polaków na Białorusi w odpowiedzi na zaproponowane wspólnie z Mińskiem warunki kompromisu.

Operacja „Most na Bugu” ma swoją rację. Nie dlatego - jak się zazwyczaj pisze - iż zmienił się Łukaszenka. Nawroty łagodności i brutalności mińskiego tyrana towarzyszą jego rządom od początku - gdy obejmując władzę, szukał legitymizacji w dziedzictwie Mickiewicza i Kościuszki, by krótko potem przypomnieć sobie, że jest jednak prawdziwym człowiekiem sowieckim. Na razie nie ma porwań i aresztowań, a Białoruś zrobiła w rok większy postęp, gdy idzie o wolność gospodarczą, od Polski. To mało. Ale po rozbiorze Gruzji bardziej niż dotąd dramatycznie stanął problem utrzymania niepodległości Mińska. Dotychczasowa logika - poczekamy na odejście tyrana i wtedy wesprzemy Białoruś - może się po prostu rozjechać z rzeczywistym czasem. W złym scenariuszu po Łukaszence może już nie być czego wspierać.

Takie zmiany kursu wobec sąsiedzkiej tyranii są z historii znane. Znane są też błędy, jakie najłatwiej wtedy popełnić. Pierwszy to błąd podwójnej gry. Jeśli w tym samym czasie polski premier zapewnia (w dość niezręcznych zresztą słowach) o swoim "szczególnym patronacie" dla pani prezes, zaś ambasador RP przedkłada kierowanej przez nią organizacji projekt stworzenia "grupy społecznej" z Polakami prołukaszenkowskimi, ale bez jej udziału – to to jest właśnie przykład takiego błędu. Pomysł, że powie się co innego w Polsce, a co innego zrobi za Bugiem, podważy wiarygodność operacji.

Reklama

Błąd drugi bierze się z pokusy poświęcania rzeczywistych liderów. W 1989 roku "Solidarność” zwyciężyła, bo dumnie odrzuciła żądanie komunistów poświęcenia tzw. elementów antysocjalistycznych, czyli Kuronia i Michnika. Związek Polaków zachowa podmiotowość tylko wtedy, jeśli stroną hipotetycznego porozumienia będzie mająca mandat i niezależność pani prezes Borys. To bowiem, kto będzie stroną układów, jest dla przyszłości daleko ważniejsze od samej ich zawartości. W polityce nie ma dobra cenniejszego niż podmiotowość. A już zwłaszcza gdy pertraktuje się z tyranią.

Trzeci błąd, o który łatwo w takich razach, to błąd uprzedzania zdarzeń. Za cztery dni na Białorusi są wybory, a ich ocena przez OBWE jest dziś trudna do przewidzenia. Tyran znowu grozi Zachodowi zemstą w przypadku skrytykowania wyborów. Roztropność nakazywałaby poczekać z inicjatywami na sytuację powyborczą. Co więcej - budowy mostu na Bugu nie należy w ogóle zaczynać od spraw tamtejszych Polaków. Jeśli most powstanie - to ci, którzy będą negocjować najpóźniej, wynegocjują najwięcej. A jeśli runie - to Związek Polaków i tak będzie musiał walczyć o swoje prawo do istnienia i nie należy podważać jego morale. Jak mówi poseł Paweł Kowal - jeśli uznamy, że głównym problemem relacji z Białorusią są mieszkający tam Polacy, to poniesiemy klęskę. Stanowczo odradzam forsowania dziś przez władze polskie szybkiego kompromisu Związku Polaków z Łukaszenką i budzenie w ten sposób - jak w ubiegłą sobotę - podziałów w tej organizacji.