Senackie przesłuchania Amy Coney Barrett, kandydatki prezydenta na wakat w Sądzie Najwyższym USA, przebiegły w tym tygodniu zgodnie z przewidywalnym scenariuszem: demokraci i republikanie skorzystali z medialnego zainteresowania, by urządzić spektakl polityczny, a sama nominatka starała się odpowiadać na pytania kongresmenów tak, by nie powiedzieć nic. Choć jest już tradycją, że sędziowie ubiegający się o stanowisko w SN unikają jednoznacznych deklaracji, to Coney Barrett i tak wyróżniała się na ich tle. Sytuacja jest wyjątkowa: wynik przesłuchań jest rozstrzygnięty, bo stronnicy Trumpa mają większość w Izbie Wyższej i są zdeterminowani, by przegłosować kandydaturę sędzi przed wyborami. Senackie widowisko stało się jednak częścią kampanii prezydenckiej, a więc jego celem jest także mobilizacja wyborców. W efekcie republikanie usiłują przekonać obywateli, że kandydatka Trumpa będzie gwarantem powrotu Ameryki do jej konserwatywnych korzeni, demokraci – że zniszczy najcenniejsze zdobycze liberałów ostatniego półwiecza.
W czasie senackich przesłuchań Coney Barrett odmawiała udzielenia konkretnych odpowiedzi na pytania o to, jak zagłosowałaby, gdyby na wokandę SN trafiły najbardziej dzielące Amerykanów sprawy: aborcji i systemu ubezpieczeń zdrowotnych (tzw. Obamacare). Tylko w tej drugiej kwestii sędzia zasygnalizowała swoje stanowisko, mówiąc, że najważniejsza jest dla niej litera konstytucji, a nie ludzkie historie. Była to aluzja do narracji demokratycznych senatorów, przekonujących, że reforma opieki zdrowotnej Baracka Obamy, która wprowadziła rządowe dopłaty do komercyjnych ubezpieczeń, uratowała życie milionom Amerykanów. Wypowiedź sędzi zinterpretowano jako głos za ograniczeniem programu. Publikacje Coney Barrett i jej szczątkowe wypowiedzi przed senacką komisją sugerują, że jej zdaniem Affordable Care Act – ustawa reformująca opiekę zdrowotną – wprowadza niesprawiedliwą, niezgodną z konstytucją karę finansową. Chodzi o grzywnę, na jaką – zgodnie z przepisami – narażają się osoby odmawiające nabycia ubezpieczenia. Sąd Najwyższy, który zalegalizował reformę Obamy wyrokiem z 2012 r., stwierdził, że nie jest to kara, lecz podatek, a Kongres miał kompetencje, by go nałożyć.
Reklama