Łukaszenka rządzi już 14 lat. Stopniowo uniezależniał się od Rosji, jednocześnie budując coraz bardziej autorytarny reżim bez wchodzenia we współpracę z Zachodem. Ten czas się jednak skończył. Brutalna interwencja na Kaukazie pokazała, że Moskwa zamierza cały obszar WNP traktować jako swoją wyłączną strefę wpływów i sprawować nad nią ścisłą kontrolę. Po Gruzji Ukraina i Białoruś stały się następnymi obszarami, gdzie Kreml zamierza wprowadź tę doktrynę w życie.

Reklama

UE nie zamierza jednak oddać tej rozgrywki walkowerem. Perspektywa, że imperium rosyjskie będzie kończyło się 200 kilometrów od Warszawy, przeraziła Brukselę. Dla niej lepszy jest układ, w którym Białoruś pełni rolę bufora, nawet jeśli Zachód miałby tam tylko ograniczone wpływy. Dlatego już kilka tygodni temu komisarz ds. zagranicznych Unii Benita Ferrero-Waldner złożyła Łukaszence ofertę: jeśli zacznie respektować choćby minimalne reguły państwa prawa, może liczyć nie tylko na zniesienie sankcji, ale także pomoc finansową i liberalizację w handlu. Bruksela ograniczyła się tylko do dwóch warunków: uwolnienie więźniów politycznych i uczciwe przeliczenie głosów oddanych w wyborach, o czym mają zaświadczyć obserwatorzy OBWE. "Unia stawia na politykę małych kroków bo wie, że tylko w ten sposób może liczyć na podjęcie współpracy przez Łukaszenkę" - mówi DZIENNIKOWI Piotr Kaczyński z Europejskiego Centrum Studiów Politycznych CEPS.

Ofertę Unii Łukaszenka przyjął ciepło. Uwolnił wszystkich więźniów politycznych, zezwolił na przyjazd obserwatorów OBWE, zgodził się na rejestrację w wyborach większości kandydatów opozycji. Zapowiedział także, że zrobi wszystko, aby Unia uznała przebieg wyborów parlamentarnych za prawidłowy. Dla człowieka, który do tej pory szczycił się bezwzględnym rozprawieniem się z oponentami, to sporo.

Dwa tygodnie temu ofertę Zachodu potwierdził szef polskiego MSZ Radosław Sikorski, który spotkał się w Puszczy Białowieskiej ze swoim białoruskim odpowiednikiem. To ważny gest, bo od 4 lat kontakty z Mińskiem na tak wysokim szczeblu były zamrożone. Ale rozgrywka o miejsce Białorusi na geopolitycznej mapie Europy dopiero się zaczyna. Rosja ani myśli biernie przyglądać się flirtowi między Mińskiem i Brukselą. Jednak Kreml sięgnął nie po marchewkę, tylko kij. Zagroził drastyczną podwyżką od przyszłego roku cen gazu i wstrzymaniem dostaw ropy. Dziś Białoruś płaci zaledwie 130 dolarów za tysiąc m sześc. gazu, przeszło dwa razy mniej, niż odbiorcy w zachodniej Europie. Rosja ostrzegła także, że zrezygnuje z kupowania przestarzałych białoruskich produktów, na które nie znajdą się inni nabywcy. W dowód lojalności Kreml zażądał uznania przez Łukaszenkę niepodległości Abchazji i Osetii Południowej. I zaakceptowania w ten sposób faktu, że na obszarze WNP o wszystkim decydują rosyjskie czołgi.

Reklama

Łukaszenka zwleka, ale długo grać na czas nie może. Przez lata Białorusini akceptowali bezwzględne rządy Łukaszenki, bo w zamian mieli względną stabilność. Ale niereformowana od upadku ZSRR gospodarka daje coraz większe sygnały załamania. Prezydent musiał już w tym roku drastycznie podwyższyć ceny usług komunalnych, służby zdrowia, ogrzewania. A pensje pozostają na żałośnie niskim poziomie: pracownik zakładów państwowych nie może liczyć na więcej niż 500 - 700 zł miesięcznie.

Oferta Unii jest kusząca, bo "normalizacja" stosunków to jedyny sposób, aby przyciągnąć zachodnich inwestorów, którzy wstrzykną w białoruską gospodarkę tak potrzebne jej technologie i kapitał. W tym kierunku Łukaszenka już zrobił sporo, wprowadzając na tyle przyjazne dla biznesu reformy, że dostał nawet za to pochwały Banku Światowego.

Rosjanie też oferują inwestycje swoich koncernów, kapitał i rynek zbytu. Ale wszystko za cenę zwiększonej kontroli politycznej. W przeszłości stosunki między Łukaszenką i Władimirem Putinem, mimo oficjalnych uśmiechów, nie były dobre. Białoruski prezydent wie, że jeśli jego kraj zostanie sprowadzony do roli rosyjskiej guberni, wkrótce ze sprawą Kremla może zostać pozbawiony władzy. Łukaszenko najchętniej utrzymywałby więc równy dystans między Moskwą i Brukselą. Ale dłużej już tak nie może.