"Dziennik Gazeta Prawna": 19 sierpnia 2000 r. rosyjski wicepremier Ilja Klebanow spotkał się z rodzinami ofiar katastrofy „Kurska”. Kiedy matka jednego z marynarzy zwróciła się do niego, formułując oskarżenia pod adresem rządu, szybko otrzymała zastrzyk, po czym osunęła się na krzesło. Konferencję transmitowały rosyjska telewizja i światowe media. Czy rosyjska matka to jedyne, czego Putin może się dziś bać?

Reklama
Ernest Wyciszkiewicz: To mit, w który chcielibyśmy wierzyć. Prawdą jest, że Komitet Matek Żołnierzy Rosji odgrywał ogromną rolę podczas wojny w Afganistanie, informując społeczeństwo o tym, co naprawdę dzieje się na froncie, i wywierając silny wpływ na ówczesne władze. Podobnie było podczas pierwszej i drugiej wojny czeczeńskiej, kiedy rosyjskie matki jeździły na Kaukaz, próbując wyciągnąć synów z armii.
Przed oczami stają zdjęcia rosyjskich matek, które zrobił wtedy Krzysztof Miller.
Problem został nagłośniony. I mógł mieć znaczenie dla postrzegania wojny przez rosyjską opinię publiczną. Ale dziś to inna Rosja. Chciałbym mieć nadzieję na to, że rosyjskie matki - jako symbol wszystkich tych, którzy rozumieją konsekwencje wojny - doprowadzą do zmiany. Niestety nie widzę żadnych przesłanek do tego, by przyjąć, że to możliwe.
Co się zmieniło?
Gdyby posłużyć się demokracją jako pewną miarą i porównać Związek Radziecki drugiej połowy lat 80. ze współczesnym państwem rosyjskim, to korzystniej wypadłby ZSRR. Zwłaszcza w obszarze ożywczego fermentu wewnątrz partii. Zapoczątkowany przez Gorbaczowa proces głasnosti, który wymknął mu się spod kontroli, doprowadził do tego, że inicjatywy społeczne miały przełożenie na działania polityczne. Nie były czynnikiem decydującym, ale władza musiała się z nimi liczyć.