Działania ukraińskich wojsk w pobliżu Chersonia i okolicznych miejscowości to prawdziwe studium chaosu i braku kompetencji. Nikt w porę nie podjął decyzji o zniszczeniu strategicznie ważnych mostów, a ukraińskie siły broniły się w bardzo nieskoordynowany sposób. W efekcie 24 lutego ubiegłego roku Rosjanie zdołali spokojnie przekroczyć linię rozgraniczenia pomiędzy okupowanym Krymem i resztą Ukrainy, a następnie w ciągu kilku dni zająć obszar wielkości Szwajcarii - czytamy w obszernej analizie, w której ujawniono szczegóły inwazji Kremla na sąsiedni kraj.
Wspomnienia porucznika Palczenki
Oddziały przeciwnika przemieszczały się na Chersońszczyźnie w bardzo szybkim tempie, pokonując ponad 100 km w zaledwie kilka godzin. W ten sposób najeźdźcy błyskawicznie opanowali Nową Kachowkę i znaleźli się na przedmieściach stolicy obwodu, Chersonia.
24 lutego otrzymałem rozkaz, żeby przemieścić się w sile sześciu czołgów do wioski Serhijiwka pod Nową Kachowką i bronić tam mostu. Gdy jechaliśmy, zauważyliśmy powracające kolumny wojska. Wszyscy nasi wycofywali się i zmierzali w stronę mostu Antonowskiego (w pobliżu Chersonia). A my napieraliśmy w przeciwnym kierunku. Nikt nie wiedział, co się właściwie dzieje - wspominał starszy porucznik Jewhen Palczenko, nagrodzony tytułem Bohatera Ukrainy.
Przełomowy "cud" generała Marczenki
Los Chersonia mógł powtórzyć Mikołajów, lecz - jak potem przyznawało wielu lokalnych mieszkańców - stał się tam cud. Ten cud nazywał się generał Dmytro Marczenko - podkreśliła BBC.
"Obrona Mikołajowa trafi do podręczników historii jako przełomowy moment wojny. Właśnie tam rosyjskie natarcie przypominające Blitzkrieg załamało się po raz pierwszy. (Wróg) napotkał na zaciekły opór, a jego atak został odparty" - przyznano w materiale brytyjskiej stacji.
25 lutego przyjechałem do Mikołajowa i byłem, delikatnie mówiąc, zaszokowany. Ani jednego punktu kontrolnego, ani jednego patrolu, ani jednego wojskowego, ani jednego policjanta. Puste miasto, zupełnie puste. Atakuj i bierz, co chcesz, choćby o godzinie 4 rano - wspominał generał Marczenko w rozmowie z BBC. Dowódca szybko rozpoczął organizowanie obrony Mikołajowa. Liczba żołnierzy w tamtejszym garnizonie wzrosła ze 120 do ponad półtora tysiąca. Ludzie zostali pospiesznie przeszkoleni, a do działań bojowych włączono dosłownie wszystkie siły - policję, obronę terytorialną, Gwardię Narodową. Miasto podzielono na cztery sektory, wyznaczono osoby odpowiedzialne za zarządzanie poszczególnymi dzielnicami. Wzniesiono zapory przeciwczołgowe, zaminowano mosty na drogach dojazdowych. Podjęto też ścisłą współpracę z gubernatorem Witalijem Kimem, który błyskawicznie odpowiadał na potrzeby sił zbrojnych i nawiązał doskonały, bezpośredni kontakt z mieszkańcami Mikołajowa.
Pierwsze sukcesy na tym odcinku frontu wywołały entuzjazm u obrońców miasta. Dalsze skuteczne działania zmusiły rosyjskie wojska do odwrotu.
Zwykli ludzie kopali okopy wraz z żołnierzami. Myśliwi ze strzelbami dyżurowali na punktach kontrolnych. (...) Można o tym nakręcić film. Brano do niewoli po 30 (Rosjan) w ciągu dnia, palono ich sprzęt wojskowy - wspomniał generał Marczenko.
Masakra w Chersoniu
Jak podkreślono na łamach portalu BBC, dzięki tak dobrej organizacji działań obronnych w Mikołajowie nie doszło do podobnej tragedii, jak w nieodległym Chersoniu. Mieszkańcy tego miasta próbowali zorganizować się sami i 1 marca wyszli naprzeciw oddziałom wroga wyposażeni w karabiny i koktajle Mołotowa. Obrońcy nie mieli szans, niemal wszyscy zginęli.
Kilka miesięcy później okazało się, że sukcesy generała Marczenki w Mikołajowie tak czy owak uratowały Chersoń, ponieważ umożliwiły ukraińską kontrofensywę w obwodzie chersońskim i wyzwolenie tych terenów w listopadzie 2022 roku. Dzięki obronie Mikołajowa prawdopodobnie nie doszło też do lądowania rosyjskiego desantu w Odessie - oceniła BBC.
Trudności na północy Ukrainy
Z innymi trudnościami mierzono się na północy Ukrainy. Tam spodziewano się, że inwazja wroga na obwód kijowski nastąpi nie 24 lutego, lecz już dwa dni wcześniej. Władze kraju na czele z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim robiły jednak wszystko, by nie ujawniać zamiarów Kremla i nie doprowadzić do paniki wśród społeczeństwa. Właśnie na to bowiem liczyła Moskwa - poinformował szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (RBNiO) Ukrainy Ołeksij Daniłow.
O tym, że natarcie faktycznie zaplanowano na 22 lutego, świadczy mapa przechwycona na początku wojny w sztabie rosyjskich wojsk powietrznodesantowych, które operowały pod Kijowem. Pod sygnaturą "tajne" wpisano tam odręcznie datę 20 lutego. Trzeba zaznaczyć, że takie mapy wydaje się na dwa dni przed działaniami na froncie. Później jednak zmieniono plany i wyznaczono początek inwazji na 24 lutego. To również znalazło odzwierciedlenie na mapie, gdzie przekreślono wcześniejszą datę i poprawiono ją na 22 lutego - tłumaczył Daniłow.
Większość państw Zachodu nie wierzyła, że możemy się obronić. Myśleli, że wytrzymamy od trzech do pięciu dni. Właśnie dlatego partnerzy z USA i innych krajów nie chcieli przekazywać nam ciężkiego uzbrojenia. Jeszcze świeże były wówczas wspomnienia o powrocie (do władzy) talibów w Afganistanie, dlatego obawiano się, że zachodnia broń znajdzie się w rękach Rosjan. Sugerowano nam prowadzenie wojny partyzanckiej - przyznał szef RBNiO.
Gdybyśmy wówczas posłuchali, byłoby to równoznaczne z samobójstwem - ocenił jeden z żołnierzy walczących w pierwszych dniach wojny w Oleszkach, na południowym odcinku frontu.